Archive for ‘Gospodarka’

28 stycznia, 2015

Współcześni „ludo-żercy”, czyli jak się ma turystyka

Słowo turystyka pochodzi z języka francuskiego (tour), przyjętego także w angielskim i oznacza wycieczkę lub podróż, zakładającą powrót do punktu wyjścia. Jest to dziedzina usług dla ludności pomocna w realizowaniu tzw. przestrzennej ruchliwości, związanej z dobrowolną zmianą miejsca pobytu, środowiska i rytmu życia. Określa współczesny styl życia, jest sposobem poznawania świata,  daje możliwość odpoczynku, relaksu, regeneracji sił, poprawy stanu zdrowia, wspiera rozwój gospodarczy i społeczny regionów turystycznych. Udział w turystyce jest efektem realizacji potrzeb współczesnego człowieka, które określają cel i motywację do podjęcia powiązane z określoną wartością.

Obecnie jednak pojęcie to zostało rozszerzone do definicji przemysłu turystycznego. Zatem jest to gałąź związana z produkcją dóbr i usług wymagająca określonej infrastruktury. Istotne są na tym polu wszelkie działania związane z przekształcaniem przestrzeni i przystosowywaniem jej do potrzeb turystyki, co przyczynia się niejednokrotnie do zmian w krajobrazie czy degradacji środowiska naturalnego. Powstają nowe drogi, lotniska, hotele, baseny, parki rozrywki, restauracje, kawiarnie, kluby nocne, miejsca noclegowe, wzrasta produkcja wyposażenia, żywności, pamiątek, zwiększa się zapotrzebowanie na personel. Wpływa to oczywiście na transfer ludzi i pieniędzy, a dzięki ogromnym staraniom możliwe jest zaspokojenie wszelkich potrzeb turystów i osiągnięcie ich satysfakcji.

źródło: Internet

źródło: Internet

Tęsknota za nieznanym

Ludzie podróżowali od czasów starożytnych powodowani chęcią zobaczenia ciekawych budowli lub wzięcia udziału w wydarzeniach religijnych czy obchodzonych gdzie indziej świętach. Budowano drogi, statki, kompletowano karawany, by zaspokoić ludzkie potrzeby z samego szczytu piramidy Masłowa – potrzebę wiedzy, zrozumienia, nowości, harmonii, piękna, samorealizacji… Nikomu nie trzeba przypominać, że podróże kształcą, ale jak mawiają starzy Chińczycy… tylko ludzi wykształconych.

Podróże, nie turystyka.

Dawni podróżnicy, sprzed czasów konkwistadorów, poznawali dalekie kraje, opisywali je, przywozili zza mórz nowe mapy, portrety napotkanych w drodze Innych, rysunki ich domostw, zwyczajów, przedmioty codziennego użytku, nieznane rośliny i tęsknotę za nowo poznanymi miejscami. Opowiadali historie o odległych lądach, które rozwijały nie tylko wyobraźnię, ale otwierały także nowe horyzonty. Na takie podróże stać było niewielu, ale ich wysiłek można zmierzyć dzisiaj zasięgiem poznania. Dawni podróżnicy wnikali w szczegóły, uczyli się języków, zawierali znajomości, prowadzili interesy. Dzięki nim nastąpił rozwój handlu i nauki.

Dzisiaj zostało ich już niewielu… To ci, którzy wciąż pakują alpejki, zakładają trapery i przemierzają mało uczęszczane szlaki na rowerach, motocyklach lub pieszo. Chcą zmierzyć się z globalnym skurczonym światem, który oferuje wszystko, wszędzie i każdemu, a jeśli jeszcze nie oferuje, oznacza to tylko tyle, że na udostępnienie potencjalnych rozwiązań trzeba poczekać krótką chwilę zanim zostaną „odkryte”. Nierzadko podróżnicy zostają tam, gdzie mocniej zabiły ich serca. Rozmawiają, biesiadują, śpią, śmieją się i płaczą razem z tymi, którzy okazali się tak wspaniałomyślni, by otworzyć im swoje drzwi i serca. Będąc w drodze są Innym i jednocześnie Tym Samym.

Iluzja

Turyści, wkręceni w machinę przemysłu turystycznego, mają zgoła zupełnie inny status. Nie pozwala on im nawet na chwilowe zagnieżdżenie się w miejscu docelowym. Nocują w hotelach, biegają po ściśle wyznaczonych trasach, okupują bary all inclusive, narzekają na obsługę, wymagają… Cóż, inaczej być nie może. Jeśli rozwija się jakakolwiek gałąź przemysłu, musimy być przygotowani, że z czasem stanie się coraz bardziej drapieżna. Nowe możliwości i technologie zapewnią większy komfort, wyznaczą nowe trendy, stworzą marki i korporacje. Morza pieniędzy płynące z kont na konta nie zostawią skrawka nadziei na humanizm, nie łudźmy się. Produktem końcowym jest konsumpcyjny potężny multipotwór – turysta. Godzilla depcząca rezerwaty, King-Kong eksplorujący luksusy pięciogwiazdkowych hoteli, Lewiatan ekskluzywnych restauracji i Chupacabra unżonej obsługi. Ma słono zapłacić za komfort i atrakcje, nad którymi czuwają obie strony geszeftu, ma być wkręcony w machinę iluzji, zadowolony, dopieszczony, upity szumem morza i palm… I tak jest.

Zasłużony wypoczynek, źródło: Internet

Zasłużony wypoczynek, źródło: Internet

Kim więc jest dziś turysta? Pożądanym acz męczącym produktem, któremu, jak długo oczekiwanemu potomkowi, pozwala się spełniać wszelkie zachcianki, przynoszącym jednocześnie horrendalne zyski międzynarodowemu kapitałowi. Pułapka tkwi w tym, że monopol na turystę mają dzisiaj wielkie agencje, wśród których jakakolwiek alternatywa ma niewielkie szanse przetrwania – patrz: darwinizm społeczny.

W związku tym odbiór turystyki i obraz turysty zmienia się z pozytywnego na negatywny. Wysiłek i aktywność stały się niemodne, szacunek i partnerstwo w kontaktach z mieszkańcami, nauka języka lub pogoń za naturą to zakurzone eksponaty, w zamian promowane są podróże grupowe, głównie urlopowe i modelowe, z całą dbałością o konsumpcję, bierność i komfort.

Wielu ludzi uważa, że turystyka jest czynnikiem postępu. Ten mit wrośnięty silnie w naszą świadomość pozwala sądzić, iż dzięki turystom powstaje coś cennego. Niestety w dobie wszelkich światowych kryzysów jak: energetyczny, klimatyczny, demograficzny, żywnościowy, sanitarny, bezpieczeństwa i tożsamości, beztroski i egocentryczny turysta przynosi więcej szkód niż pożytku.

Zaprojektowana spontaniczność

Jeśli najważniejszym celem dzisiejszego przemysłu turystycznego jest przyciągnięcie turysty, zatrzymanie go i zmuszenie do maksymalnych wydatków, trudno nie zauważyć stosowanych w tym celu manipulacji. Turystę zamyka się w szczelnych enklawach równoległej rzeczywistości o skłonnościach segregacyjnych. Do 5 gwiazdek oprócz niego nikt nie ma wstępu, obsługa trzyma buzię na kłódkę, policja pracowicie wymiata z czerwonych dywanów ludzi mieszkających w pobliżu, dzielnice obsługi zwykle dzieli od turystycznego raju stosowna odległość, a kontakty z tubylcami są niemile widziane i na wszelkie sposoby utrudniane. Dzięki tym zabiegom poznanie staje się z reguły niemożliwe.

I nic nie jest spontaniczne, nawet jeśli na takie właśnie wygląda.

Inżynieria społeczna posługująca się głównie zespołem technik służących osiągnięciu określonych celów poprzez manipulację społeczeństwem, określanych mianem socjotechnik, dba o porządek również w turystyce i jeśli ktoś samodzielnie nie dotrze do wiarygodnych informacji, zobaczy tylko to, co wolno mu zobaczyć. Prywatną plażę odgrodzoną wysokim żywopłotem od  strefy przemysłowej lub bazy wojskowej i „żywiołowe” nighlife za szczelną kurtyną zapewnień o czyhających na zewnątrz niebezpieczeństwach.

Luksus Karaibów, źródło: Internet

Luksus Karaibów, źródło: Internet

Realizm Karaibów, źródło: Internet

Realizm Karaibów, źródło: Internet

Slogany reklamowe sprzedadzą wszystko i wszystkim. Odwołując się do naszej wyobraźni zapewnią, że kamienista plaża to gwarancja braku uciążliwego piachu, oddalony o 30 km od centrum hotel będzie okazją do zwiedzenia „interesującej wioski rybackiej”, natomiast pustynia podziała zgoła terapeutycznie, bo odizolowani od miejskiego gwaru i tempa na pewno odpoczniemy. Czulibyśmy się pewnie równie wspaniale na platformie wiertniczej „kołysani magicznym morskim prądem”, gdyby taka oferta pojawiła się w którymkolwiek z biur podróży. Slogan to tylko slogan. Słowa „magiczna podróż” i „baśniowy raj” są wyłącznie argumentem handlowym i mają tylko nas uwieść. Nic więcej.

Turystyczna „fabryka snów” sprowadza do banału wszelkie wyższe potrzeby człowieka. Za fasadą pawiego ogona nie zawsze czeka zimny drink, jest za to złudzenie, że właśnie przeżywamy coś „absolutnie fascynującego” i iluzja bycia „wyjątkowym”, nic to że w królestwie kiczu, plastiku i reklamy.

Mało

Ponieważ „show must go on”, turystyczna „fabryka snów”, stając na wysokości zadania, przekonuje nas, że to wszystko, co do tej pory oferowała, to jednak za mało. Mało gwiazdek, mało plaży, mało alkoholu, mało atrakcji… Od czego menedżerowie i marketingowcy? Jeśli czegoś nie ma, stwórzmy to! Jak grzyby po deszczu powstają nowe atrakcje. Najbardziej pożądana turystyka ma zawieźć klienta jak najdalej, ma mu dać jak najwięcej i jak najlepiej. Oczywiście „jak najlepiej” traci tu swoje dawne znaczenie i przekracza wszelkie zasady dobrego smaku, uznając wyłącznie jedną zasadę: żadnych ograniczeń.

Rezerwat Masai Mara, Kenia, źródło: Internet

Rezerwat Masai Mara, Kenia, źródło: Internet

Iluzja Czarnego Lądu, luksusowe lodge w Kenii, źródło: Internet

Iluzja Czarnego Lądu, luksusowe lodge w Kenii, źródło: Internet

Mamy więc spektakle w wioskach kulturowych, gdzie markowe obiektywy robią zdjęcia małym murzyniątkom, a na facebooku opłakuje się ich niewdzięczny los, mamy obdarowywanie dzieciaków z gett zużytymi maskotkami i nieświeżymi lalkami, mamy safari, podczas którego grupki przybyłych raczą się winem i przekąskami wprost z maski jeepa, a za plecami, prawdopodobnie jednak głodny, tłumek tubylców umila im ekskluzywny pobyt w niemal sześciogwiazdkowych lodge’ach śpiewem…

W biedakrajach, gdzie średni miesięczny zarobek tubylca oscyluje w granicach 10 dolarów* (oby), odbywają się niewiarygodne spektakle, organizowane specjalnie dla bogatych turystów. Można uczyć się tańczyć, tkać, gotować, przebierać się w kolorowe stroje, spożywać wykwintne posiłki, degustować bajońsko drogie wina, w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku wspierania biedaków, bo przecież to „dzięki nam mają pracę”. Należy się słowo wyjaśnienia: dzięki wam „Mili Państwo” pracę mają bonzowie sektora turystycznego, a biedak zawsze jest okradany.

Jeszcze mało

Z tego nudnawego po kilku wyjazdach blichtru rodzi się potrzeba czegoś nowego. Można więc zmienić kierunek podróżowania i z tak pożądanych zwykle tropików pójść w stronę lodowców, mongolskich stepów, ostępów Zabajkala, Alaski lub Grenlandii… Mało? Oczywiście. Dajemy więc szansę, oczywiście za odpowiednią opłatą płynącą wprost do kieszeni „narkooperatora”, zobaczenia brazylijskiej faveli od środka. Wjeżdżamy jeepami z uzbrojoną obstawą i fascynujemy się biedą, upodleniem, poniżeniem. Mało? Tak. No to jedziemy na wojnę. Najlepiej na wzgórza Golan, by napawać się śmiercią i zniszczeniem. Rozrywka, jaką jest obserwowanie z bezpiecznej odległości wojny, nie jest w Izraelu nowością. „Wojenni turyści” okupują punkty widokowe, sprawiając wrażenie, że właśnie są na rodzinnym pikniku, kontestują eksplozje rakietowe i starcia wojsk. Czyżby mało? Niestety.

Nietypowe formy turystyki stają się coraz popularniejsze i są szansą na swoistą specjalizację dla biur podróży, zwłaszcza małych, by wybić się na trudnym, opanowanym przez molochy rynku. Modne jest odwiedzanie opuszczonych miast, cmentarzysk, katakumb – turystyka urbex, slumsów – turystyka slumsowa, miejsc starć zbrojnych – wojenna, miejsc katastrof nuklearnych jak Czernobyl… Są też turystyka adopcyjna, medyczna, tanatoturystyka… Tak wiele możliwości w świecie, na którego mapach nie ma już białych plam… Chęć zadeptania wszystkiego.

Kuriozalnie mało

Absolutnym kuriozum w dziedzinie turystyki slumsowej jest prywatny rezerwat dzikich zwierząt Emoya w Bloemfontein w Republice Południowej Afryki. W hotelu ze SPA i centrum konferencyjnym można przeżyć zaiste „niebanalne” turystyczne doświadczenie – pobyt w slumsach Shanty Town, specjalnie na tę okazję wybudowanych.

Urocza Emoya w Bloemfontein , RPA, źródło: Internet

Urocza Emoya w Bloemfontein , RPA, źródło: Internet

Równie urocze Shanty Town w Emoya, źródło: Internet

Równie urocze Shanty Town w Emoya, źródło: Internet

Na stronie internetowej znajdujemy informacje o domkach z blachy falistej, wyposażonych w lampę naftową, świece, radio na baterie, palenisko do przygotowania posiłków i ubikację. Proponuje się doświadczenie życia w tej scenerii, w bezpiecznym otoczeniu prywatnego rezerwatu dzikich zwierząt. Z ogrzewaniem podłogowym i wifi! Jak widać na zdjęciach, to jednak tylko… sceneria.

Parodia i głupota osiągnęły apogeum, ale chętni są, a że niesmaczne? Co z tego. Odarcie człowieka z godności zyskało w turystyce status luksusu, a współczesna kolonizacja i arogancja osiągnęły punkt krytyczny. Wstyd nie ma tu nic do rzeczy, bo mimo części głosów przeciw, druga część jest jak najbardziej za, uznając że taka forma może przynieść jakąś naukę, a ubodzy zyskają. Nic bardziej mylnego. Pogoń za tego rodzaju doświadczeniem jest głupim zachowaniem głupiego i bogatego białego wobec innoskórego i biednego. Jest kompletnym brakiem empatii dla ludzi żyjących w warunkach urągających postępowi i humanizmowi. Budzi protest i niezrozumienie, w jaki sposób można się dobrze bawić, gdy obok ludzie żyją w skrajnej nędzy i umierają za plecami rozpasanego turysty, który ma nadmiar tego, czego człowiek żyjący tam na co dzień nigdy nie doświadczy. Bawienie się ubóstwem i wynoszenie go do rangi rozrywki jest odrażające, można je też uznać za objaw psychopatii.

Antidotum na kryzys

Turystyczny konsumeryzm, rozrośnięty do niewyobrażalnych rozmiarów, budzi wstręt. I słusznie. Jednostki myślące szukają więc rozwiązań alternatywnych. Może pora zrezygnować z usługodawców, kupować samodzielnie bilety, poznawać ludzi w Internecie i korzystać barterowo ze swoich dóbr. Może pora przestać być klientem, odmówić statusu „ludo-żercy” i zacząć znowu podróżować. Można korzystać z couchsurfingu (międzynarodowa sieć wymiany noclegów) czy greeters (wolontariusze przyjmujący podróżujących darmowo z wymianą). Można tworzyć podobne społeczności, zakładać strony internetowe, uczyć się języków, lub choćby podstaw przed wyjazdem, wymieniać informacjami, zyskiwać świadomość, rozwijać…

Odpowiedzialnie, etycznie, szczerze i z szacunkiem odnosić się do swoich partnerów w podróży, być Człowiekiem. Innym i Tym Samym.

*

29 sierpnia, 2013

Upadek

Reguły dobrego wychowania nie nakazują nam martwić się cudzym zmartwieniem i cieszyć się cudzym szczęściem, ale nakazują nam zachowywać się, jakby tak było (…) podczas gdy reguły moralne polecają nam kochać bliźniego, a nie wyglądać tak, jak gdybyśmy go kochali (…) *

Ludzi na dnie finansowym w Naszym Pięknym Kraju nad Wisłą jest… miliony. Co najciekawsze, znaleźli się w tej sytuacji wcale nie ze swojej winy, a obarczony tym wszystkim Światowy Kryzys Gospodarczy naprawdę nie jest winien. Winna jest bezgraniczna i bezdenna ciemnota, ignorancja i krótkowzroczność osób decydujących o minimach, maksimach i średnich. Pensjach, socjalach, zasiłkach rodzinnych, pomocach MOPS czy MOPR, sporządzających statystyczne tabele z wyliczeniem, ile powinno NAM wystarczyć od pierwszego do pierwszego. W dodatku ci wszyscy ludzie na dnie albo stąpający od rana do wieczora po ostrzu skalpela są MILCZENIEM. Są resztą wszystkich mieszkańców Naszego Pięknego Kraju nad Wisłą, o których w dobie powszechnego pędu za luksusem, zwanym glamour, mówić nie wypada.

W kraju, w którym żyję (nie będę posługiwała się jego nazwą), według jakichkolwiek statystyk, danych czy mediów nie ma biedy. Zresztą nie jestem zainteresowana przytaczaniem danych, ponieważ statystycy są skłonni topić się w jeziorach o średniej głębokości 1 cm. Nie chcę też mówić o bezdomnych, ludziach wyrzuconych na śmietnik Tego Kraju już dawno, ale o tych, którzy teoretycznie istnieją jeszcze w społeczeństwie, choć z każdym dniem jest dla nich coraz mniej miejsca.

Będzie więc o tych, którzy każdego dnia tracą pracę i potem każdego dnia nie mogą jej znaleźć, bo nie mają gdzie, a gdy już wreszcie złapią pana Boga za nogi to okazuje się, że umowa jest śmieciowa i każdego dnia siedzą na bombie, bo nie wiadomo, kiedy ich wywalą, ile im zapłacą i czy w ogóle dostaną jakąkolwiek pensję. Albo o tych, którzy mając 45-50 lat są „za starzy”, by ich przyjąć do pracy, a także o tych, którzy są zmuszeni żyć za 420 zł miesięcznie. O tych wszystkich, którzy każdego ranka wstają tylko po to, aby przetrwać. Ich przydatność społeczna, kreatywność i wydajność  w tempie Formuły 1 spadają więc do zera lub depresji, bo nieustanna koncentracja na socjalu i alpejskie kombinacje, jak pokonać kręte trasy opłacania rachunków, czynszów, rat, spłat komorniczych, odbierają nie tylko apetyt, ale i chęć do życia.

W Naszym Pięknym Kraju nad Wisłą wskaźniki samobójstw z powodów ekonomicznych rosną, a bezrobocie dzięki temu spada. Tylko NIKT nie śmie połączyć tych dwóch prostych faktów. Nie wypada, to nie jest MEGA interesujący temat na pierwsze strony, choć przecież „trup sprzedaje się najlepiej”, ale z drugiej strony uczono nas też, że „milczenie jest złotem”.

Osoby Dramatu

Jacek, po turystyce

Ma 51 lat. Od 10 lat buja się w niewygodnym hamaku niekoniecznie własnej rzeczywistości. Stracił pracę z powodu likwidacji firmy. Nie dostał nic, bo zakład ogłosił upadłość. Nie było odpraw,  porozumień i osłon. NIC. Właściciele zniknęli z majątkiem firmy i żyją gdzieś w cieple i spokoju, mając zapewnioną więcej niż godną starość. Wyrwali mu 20 lat życia, teraz zostały mu poważne problemy z kręgosłupem i depresja. W ciągu ostatnich 10 lat pracował dorywczo może przez połowę czasu, drugą połowę jest na socjalu. Pobiera 529 zł zasiłku, a musi wyasygnować 535 zł miesięcznie samych opłat. Nie ma na jedzenie, więc dużo pali, mając nadzieję, że to go wreszcie zabije, zgodnie z obietnicą na paczce papierosów. Nie chce popełniać samobójstwa z powodów religijnych, ale nieustannie o tym myśli, czy jeśli to zrobi, Bóg widząc jego gehennę, wybaczy? – Wiesz, myślę, że gdyby nie wybaczył, byłby bez serca – mówi zaciągając się głęboko.

Miał rodzinę i znajomych, ale odeszli. Mieszka z kotem Maćkiem, z którym codziennie prowadzi długie rozmowy, żeby nie zwariować. Utrzymuje siebie i Maćka z „okradania” Naszego Pięknego Kraju nad Wisłą, bo nie płaci podatków od „lewizn”. Sprząta prywatne posesje, piwnice, rozładowuje, zamiata, odśnieża, zbiera złom… Kiedy wpadnie mu tłumaczenie, wtedy ma święta Bożego Narodzenia, czasem w lipcu. Na co dzień tylko ziemniaki z maślanką i najtańszą puszkę dla kota.

Zdjęcie sprzed 10 lat pokazuje atrakcyjnego mężczyznę na górskiej wycieczce. – Nawet nadawałoby się do artykułu o realizacji marzeń – śmieje się. Dzisiaj, z brakami w uzębieniu i wychudzeniem przypomina swój cień.

Ludmiła, nauczycielka naszego pięknego języka

Samotna matka, wdowa, lat 55, wychowuje niepełnosprawną nastoletnią córkę. Stary wiele lat nie remontowany dom po rodzicach. Pensja i renta córki nie wystarczają, więc kredyt goni kredyt, a odsetki ogołacają ją ze wszelkich przyjemności. Każdy realny dzień to walka o przetrwanie i zapewnienie przyszłości córce. Żadnej rodziny i żadnej pomocy, tylko harówa od 6 rano do 2 nad ranem i… bezsilność. – Nigdy nie wiem, czy będę umiała wstać rano – mówi zmęczona. Ale każdego ranka wstaje, bo ma dla kogo. Jest Agnieszka, adoptowana córka z syndromem Aspergera. W drodze z pracy Ludmiła robi zakupy, starannie przygotowuje menu, bo Agnieszka ma specjalną dietę. Po powrocie do domu gotuje, sprząta, pierze. Po obiedzie przygotowuje córkę do szkoły na następny dzień. Razem odrabiają lekcje, wielokrotne tłumaczenie, powtarzanie, sprawdzanie, czy wszystko dopilnowane i czy plecak właściwie spakowany, trwa około 5 godzin. Wieczorem, kiedy córka się myje, czyta przed snem kilka stron z ulubionej książki, Ludmiła zajmuje się wreszcie swoją pracą. Sprawdza zeszyty, pisze programy, wypełnia tony papierów i tabel wymaganych od nauczyciela. Zanim sama się położy, zwykle płacze, to pomaga przepędzić stres i oczyszcza. – Już wcale nie umiem odpoczywać, mam kłopoty ze snem, każdego ranka budzę się coraz bardziej zmęczona. Czekam tylko na ferie, wakacje albo święta – mówi cicho. Zabiera wtedy Agnieszkę do Krakowa, w góry albo nad morze, żeby coś jej pokazać i choć przez chwilę odetchnąć za… kolejny kredyt. Nawet nie myśli o sytuacji, w której mogłaby stracić pracę, czy przestać funkcjonować z powodu mocno już nadwątlonego zdrowia. Modli się, żeby dotrwać do emerytury.

Alicja, plastyczka

Wydaje się bardzo silna i młoda, ale oczy mówią co innego. Po czterdziestce, rozwiedziona, bezdzietna. Samotna. – Nikt nie chce wiązać się z osobą, która ma problemy finansowe – mówi. Zresztą, ja też bym nie chciała – dodaje po chwili namysłu. Samotność doskwiera jej coraz bardziej, obawia się, że gdyby coś przykrego się przytrafiło, nikt jej nie pomoże. – Mam problemy z kręgosłupem, czasami się po prostu potykam, a potem upadam. Kiedyś na prostej drodze rozbiła twarz i złamała nos. Lekarze nie chcieli uwierzyć, że się nie potknęła.

Dawniej pracowała i miała partnera, żyła normalnie, ale wpadła w spiralę kredytową i… wyleciała za burtę. Od tamtej pory dryfuje, starając się przetrwać. Prawie 20 lat. Nie ma koła ratunkowego ani kapoka. Chwyta się czegokolwiek. Czasem wyciągniętej w jej kierunku pomocnej dłoni, a czasem brzytwy. – Zmarli moi bliscy, odszedł mąż, zabierając cały wspólny dorobek – mówi. To wtedy nie wydawało się tak ważne, bo myślała, że jest silna i sobie poradzi. Pracowała na dwa etaty i łatała dziurę za dziurą. – Moje dochody w ciągu 10 lat pracy zmalały o 30%, a bank wcisnął mi kartę kredytową na 10 tysięcy – wzdycha. Nie dali jej niewielkiej pożyczki, o którą prosiła, tylko tę kartę. – Byłam głupia i nie miałam pojęcia, jak to działa. Przegrałam.

Komornik przysyła listy i żąda spłat, z opieki społecznej ma obiady i zasiłek w wysokości 270 zł miesięcznie. Kiedy czasem dorabia jako opiekunka, dostaje 4,2 zł za godzinę na rękę, a i to nie zawsze, bo szefowa często traci „płynność finansową”. Alicja nie płaci więc czynszu, tylko bieżące rachunki, gaz, światło, telefon, internet. Jest już od dawna na „czarnej liście” poza systemem i zdaje sobie sprawę, że nigdy do niego nie wróci, a jej życie leży w zsypie jak worek śmieci.

Z ostatniej pracy zwolnili ją z powodu zajęcia komorniczego pensji. – Szef wstydził się mnie od tamtej pory, choć na początku byłam uważana za dobrego pracownika. Szukał pretekstu, żeby się mnie pozbyć, uznał za osobę niewiarygodną i wreszcie go znalazł – mówi z rezygnacją.

Nic jej nie cieszy, nic nie sprawia przyjemności, jedzenie smakuje jak trawa. – Każdy mój dzień to nierówna walka, w której stoję nago przed plutonem przepisów i prawem. Nie mogę ogłosić upadłości i zwyczajnie zbankrutować jak bogacze… – uśmiecha się ironicznie. – Jestem „złodziejem”, bo muszę pracować nielegalnie, żeby nie zdychać z głodu, ale ten, kto ukradł pałace, stał się ich właścicielem – dodaje.

– Wiesz, w pewnym biurze, które regularnie odwiedzam, poszukując pracy, przy czterech lśniących biurkach z czterema nowymi komputerami siedzą cztery piękne młode dziewczyny, które mają tylko jedno zadanie. Zgodnym chórem powiedzieć mi: – Nic dzisiaj dla pani nie mamy – mówi zrezygnowana.

Dlatego podjęła bardzo ważną decyzję. Popełni samobójstwo. Ona nie straszy, bo się tego bardzo boi i nie ma pojęcia, jak to zrobić, ale wie, że sposób się znajdzie, tylko nie wie, kiedy. – Czasem wydaje mi się, że każdy dzień to o jeden dzień agonii więcej, ale dopóki mam siłę, żyję. Codziennie TYLKO na jednym relanium. Nie stać mnie na więcej.

Historie prawdziwe

Historie są prawdziwe, zostały tylko zmienione i przemieszane dane, dla utrudnienia identyfikacji Osób Dramatu. Znam tych ludzi i spotykam ICH na co dzień. Znam ICH znacznie więcej niż troje, ale opisywanie kolejnych historii upadków mogłoby się ciągnąć w nieskończoność… Ci wspaniali walczący o swój status ludzie byli dla mnie inspiracją do napisania tego tekstu, a ich realne życie skłania tylko do jednego wniosku. Kiedyś budowali Ten Kraj swoją ciężką pracą, płacili podatki, wywiązywali się ze wszystkich zobowiązań, a kiedy dzisiaj potrzebują pomocy, Ten Kraj proponuje im śmieszne i nierealne antyrozwiązania, ujęte w rozdętą biurokrację. Miliardy wydawane są po to, żeby nadal zapełniać konta tych, którzy mają się świetnie i żeby bardzo wielu mogło powiedzieć tak niewielu, że nic dla nich nie ma.

Sytuacja ludzi staje się coraz bardziej tragiczna, a Mój Piękny Kraj nad Wisłą płynie nadal miodem i mlekiem TYLKO dla… UPRZYWILEJOWANYCH.

Rodzi się jednak pytanie, co może kiedyś, w najbliższej przyszłości (?) spotkać mnie, Ciebie, czytelniku tego bloga, NAS wszystkich?

Wyjaśnienie sytuacji

 – proszę uważnie wysłuchać wykładu Stanisława Michałkiewicza

Stanisław Andrzej Michalkiewicz (ur. 8 listopada 1947 w Lublinie) – polski prawnik, nauczyciel akademicki, eseista, publicysta i autor książek o tematyce społeczno-politycznej. Działacz opozycji w PRL. Współzałożyciel Unii Polityki Realnej.

Wykładowca w Wyższej Szkole Stosunków Międzynarodowych i Amerykanistyki w Warszawie oraz Wyższej Szkole Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu. /wikipedia/

Serdecznie pozdrawiam Mój Piękny Kraj nad Wisłą

Z poważaniem, autorka

 

* M. Ossowska, Podstawy nauki o moralności, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Wrocław 1994, s. 299

3 kwietnia, 2013

„Nie ma zmiłuj”

Ten post skasowano z WordPressa. Nie został po nim żaden ślad, nawet w koszu, nie znajdował się nawet na liście wpisów jako nieopublikowany. NIKT nie podał mi żadnych powodów dla których mój post usunięto, a uważam, że NIE było takich powodów. Post NIE zawiera żadnych nazw, nikogo nie obraża, jest zbiorem obserwacji i wniosków własnych. Być może więc prawdziwych.

11

CO ŁYKASZ NA ŚNIADANIE?

Atrakcyjny, Doskonały, Ekskluzywny, Elegancki, Elitarny, Egzotyczny, Fantastyczny, Kreatywny, Spektakularny, Wymagający, Wytworny, Wyrafinowany… Uważajcie na te słowa, one nic nie znaczą. Są wykorzystywane w reklamach w celu manipulowania świadomością nabywców. Ostatnio na topie jest też słówko „mega” łączone z innym dowolnym wyrazem.

Słowa te mają za zadanie sprawić, żebyśmy uwierzyli, że jesteśmy właśnie tacy, bez względu na to, jak daleko rzeczywistość odbiega od kreowanego wizerunku. Słów można by wymienić znacznie więcej, tych już wytartych i nowych, które za chwilę się pojawią, kiedy „Ktoś” uzna, że „Coś” jest „Jakieś” i tak długo będzie wbijał nam to o głowy, aż w końcu uwierzymy. Obowiązuje tylko jedna zasada – wszelka dowolność.

Przypomnijmy, że hasło „1000 kalorii” ma znaczenie zarówno pogrubiające jak i wyszczuplające, co zależy od kampanii, w której jest używane.

Nie zamierzam wymieniać tryliardów sloganów, a nazw wiodących mega-manipulantów nie mogę, groziłyby mi za to poważne sankcje. Ograniczę się więc tylko do luźnych uwag na temat, z którym musimy radzić sobie każdego dnia w sklepach, przed tv, włączając radio czy internet lub otwierając w dowolnym miejscu gazetą…

Zalało nas szambo i… nie ma dokąd uciekać.

CENA WIARY

Człek myślący się wścieka, niemyślący łyka wszystko, jak najnowsze placebo na dziurę w skarpecie albo inną absurdalną właśniewymyślonąprzedchwiląchorobę i idzie dalej z dumie podniesionym czołem do bankomatu, banku, salonu telefonii, albo skór, instytutu paznokcia, wizażu, agencji towarzyskiej albo leasingowej, hipermarketu, innego dowolnego miejsca… Są przecież miejsca, do których człek nawet myślący iść musi, jak praca czy toaleta, ale są i takie, do których, wydaje mu się, chce iść. Nic bardziej mylnego.  Jego „chcę” jest zaprogramowane w najdrobniejszych szczegółach i realizowane z godną podziwu starannością. Jeden z ‘genialnych’ programów to GALERIA. I nie mam na myśli tej, w której prezentowana jest sztuka.

2

Wczoraj usłyszałam od znajomego: – A, wiesz… życie towarzyskie przeniosło się do galerii. Przesłuchujemy płyty, kupujemy książki, buty, ubrania, żywność, potem czas na ciastko, lody i kawę w towarzystwie napotkanych czy umówionych znajomych. Na luzie, kiedy siaty tkwią już w bagażniku, oddajemy się usatysfakcjonowani życiu towarzyskiemu, bo przecież ‘jesteśmy tego warci’. Zanim się zorientujemy, jest 20.30. Wracamy więc do domu, który zaczyna być powoli niepotrzebny i z którego uciekamy do „ludzi”, z nabożeństwem rozpakowujemy zakupy, które miały nas uszczęśliwić… Realizujemy program z przytupem. Auta kupujemy, kredyty bierzemy, płacimy za metki. – To X, to Y, a to Z! – znajomy dumnie wymienia nazwy firm, zachwalając spodnie, buty i kapelusz co najmniej pięciokrotnie droższe niż ich realna wartość. Słucham i uszom nie wierzę. Wmontowany w program wykonał normę, ale po tygodniu psioczy nieprogramowo, że buty się rozlazły, spodnie obszarpały, a kapelusz odkształcił…

Nikomu nie przemknie przez myśl zabawa słowem i pewne narzucające się skojarzenie, że kiedyś istnieli przecież galernicy. Och, przepraszam, dziś mamy galerianki i galernik nie pochodzi wcale od galerii… Wiem, wiem, niemniej zaskakująca zbieżność każe mi się przynajmniej uśmiechnąć. Dzikie tłumy „obsługujące” molocha w pełnej krasie i blasku tysięcy świateł na każdym poziomie, naprawdę przywodzą na myśl niewolników u wioseł na tych starożytnych statkach…

ŻÓŁTY, NIEBIESKI, CZERWONY…

– Płaszczyk z przeceny tylko za 1000 !!! –  trąbi od progu koleżanka i prezentuje się przed lustrem, obracając w prawo i lewo. Uhhh… I cóż… Szczęśliwsza? Ładniejsza? Mądrzejsza? Bogatsza albo bardziej kocha czy jest kochana? Nic z tych rzeczy. W płaszczyku z przeceny (poprzednio 1600) jest dokładnie taka sama jak… bez niego. Możliwości osiągnięcia lepszego samopoczucia jest miriady (co najmniej), ale rzadko kto pochyla się nad refleksją, że wybór to iluzja. Mój wywód filozoficzny koleżanka kwituje: – No tak, wiem, ale przecież nie mamy na to wpływu. Więc znowu usiłuję kopać się z koniem? Nie, nie usiłuję, nie kopię się, po prostu widzę to, czego inni albo nie widzą albo wiedzieć nie chcą. Jak to nie mam wyboru? Mam! Mogę TO ukrócić, wyłączyć, olać, chrzanić. Pieprzyć TO! – Nie… Nie tędy droga – peroruje koleżanka. Trzeba korzystać, brać, kupować, wymieniać, wstawiać nowe, tapicerować, przestawiać, dbać. O co? Na pewno nie o rozwój, nie o wiedzę czy naukę języków, realizację celów… Trzeba dbać o mieszkanie, wygląd, paznokcie, włosy, o siebie! Czy aby na pewno?

Jak to się stało, że pustota zastąpiła człowieka i nikt tego nie zauważa? Upośledzenie postrzegania nie jest spowodowane chorobą psychiczną, na którą jednocześnie zapadło całe społeczeństwo. Jego przyczyna tkwi w przystosowaniu się jednostki do społeczeństwa kształtowanego współcześnie jako jednolita docelowa grupa odbiorców. Jeśli jedna osoba zostanie zmanipulowana, prawdopodobne, że ktoś do niej dołączy. Rozprzestrzenienie się wirusa programu jest tylko kwestią czasu. Można oczywiście liczyć na to, że świadoma część się nie ugnie i nie podda, a inna część świadomość zyska. Pociecha to jednak marna, trudno bowiem stawiać płonące barykady przed… galeriami.

Niemniej trzeba sobie powiedzieć jasno i zapamiętać: mamy tylko trzy kolory: żółty, niebieski i czerwony. Z nich powstają inne barwy i tego nikt nie przeskoczy, a jeśli ktokolwiek stara się nam wmówić, że jest inaczej, możemy z góry założyć że nami manipuluje. Powinniśmy założyć. Musimy.

SIDŁA

„Poligon marketingu zła” wykorzystuje do swoich celów autorytety i idoli, którym z reguły ufamy, jak własnej matce. Oni zaś przekonani mamoną, zawierają lukratywne kontrakty. Gaża wpływa na konto, a autorytet czy idol serwuje nam w spocie reklamowym cokolwiek, bez zastanawiania się na tym, że może sprzedaje najgorszy bubel. Jak pewien znany aktor i bardzo znana aktorka, którzy wciskają ludności ‘produkty finansowe’. A ludność potulnie grzeje do reklamowanych firm i „kupuje”, choć są i tacy, którym od widoku pracujących artystów robi się mdło. Czy ktoś jeszcze komuś tu wierzy? Że zapach gwiazdy zrobi z ciebie gwiazdę, albo że ten kredyt jest leszy niż inny? Nie ma dobrych kredytów! Zawsze wygrywają bank i kasyno, i nie ma nic za darmo, a słynne perfumy powstają dzisiaj z… gówna (do sprawdzenia w internecie). Luksus jest przywilejem mniejszości. Im wcześniej nastąpi przebudzenie, tym lepiej, gorzej kiedy nie następuje. Skołowani i usidleni, gorączkowo poszukując jakiegoś punktu oparcia, jesteśmy naprawdę łatwą zdobyczą. Oprawcy czekają na nas przy swoich wnykach, wpadamy w ich sidła słabi, odarci z godności z poczuciem winy i jednym tylko pragnieniem: uwolnić się! Pomoc nadchodzi w postaci… nowej, lepszej oferty. Uhfff, co za ulga.

POLOWANIE NA… MUCHY

Odhumanizowany marketing, dla którego jesteśmy poligonem doświadczalnym, trenuje na nas działanie archetypów, słów, obrazów, odwołuje się do świadomości czy nieświadomości zbiorowej i jednostkowej, emocji, seksu, miłości, ciepła rodzinnego. HUMANIZUJE, sprzedając coraz to nowe potrzeby, których… nie potrzebujemy. W reklamach jest wyłożony sens życia: weź kredyt i zbuduj dom, kup samochód, posmaruj sobie cokolwiek naszym produktem, jedź na wakacje… itp. Będziesz wspaniały, piękny, szczęśliwy. Z reklamy nigdy nie schodzi uśmiech. Cokolwiek ona reklamuje, ma być uśmiechnięta, nieść pozytywne przesłanie i nade wszytko sprzedać. Uśmiech stał się więc we współczesnym świecie najbardziej kluczowym produktem i jednocześnie elementem najohydniejszej manipulacji.

W pewnym programie marketingowym znanym w Polsce od wczesnych lat dziewięćdziesiątych, jedną z głównych zasad było: „Daj coś miłego na powitanie”. Znająca tę regułę pewna panienka zmierzyła mnie kiedyś uważnie i wyrecytowała z uśmiechem: – Masz ładne rajstopy. Nie wiedziałam, czy wybuchnąć śmiechem, czy zbesztać ją za idiotyzm, czy raczej powiedzieć, że znam tę zasadę. Nie zrobiłam nic. Szkoda. Proszę zwrócić uwagę, że „miłego” w tym kontekście = „dobrego”. Zarówno uśmiech, jak i „miłe”, i „dobre” zostały więc wykorzystane do manipulacji. Dzisiaj wytarte i sprane brzmią tak samo fałszywie jak tandetnie. Ale my na to jak na lato. Jak muchy do lepu, albo pszczoły do miodu. Kupieni.

Wszelkie działania marketingowe w każdej dziedzinie zmierzają, mówiąc metaforycznie, do sprzedania nam bomby w kolorowym złotku i sprawienia, żeby wyglądała jak bombka na choinkę. Wtedy nikt się nie przyczepi, a jak dodamy do bombki np. dłonie dorosłego i dziecka, to już naprawdę będzie cacy. Taka ckliwa misja zawsze spełni swoją rolę. Kupimy.

3

ŻADNYCH OGRANICZEŃ

Poziom techniczny urządzeń wykorzystywanych do tworzenia reklam jest dzisiaj naprawdę wysoki i daje niemal nieograniczone możliwości. Modelki są retuszowane nie tylko przy pomocy starego przyjaciela photoshopa na zdjęciach w magazynach, ale także w ruchu na videoclipach. Pewnego razu oniemiałam. Na przykładzie teledysku dość dziobatego rapera pokazany był krok po kroku retusz i przeobrażenie tegoż w gładkoskórego seksownego macho, a średnio apetycznej tancerki w tle w urzekającą laskę z płaskim brzuchem. Reklama kosztuje dużo, ale dlatego, że potrawę przyrządza się z najlepszych składników, które jednak w efekcie szkodzą. Studia reklamowe posiadają sprzęt i ludzi najwyżej jakości… technicznej. Klient dostanie więc wszystko, czego chce, a element docelowy łyknie każdą złotą rybkę jak młody pelikan. I nieważne, że odbije mu się plastikiem.

Zawsze jest niestandarowo i niepowtarzalnie. Krem, zegarek, samochód, perfumy, patelnia. Bez znaczenia. I już nie wystarczają tylko polskie słowa. Anglosaski żargon wkręca się w nasze mózgi jak trepan. Nie ma kup, sprzedaj, promocja, są za to dobry deal, sales manager, unisex, friendly… Za chwilę trzeba będzie stworzyć słownik dla poprzedniej generacji, żeby zrozumiała reklamową hipernowomowę, którą ma przymusowo na wizji i fonii średnio co kwadrans.

STRATEGIA

A na szczycie tej piramidy stoją korporacje i koncerny, nierzadko balansujące na granicy… Nikt jednak się tym nie przejmuje. Są olbrzymami darzonymi szacunkiem i zaufaniem. Nie szkodzi, że wręczają zatrudnianym śmieciowe umowy, albo w ogóle nie płacą, albo płacą najniższą krajową, nieważne, że uprawiają najbardziej dochodowy sport ekstremalny – współczesne niewolnictwo i nie tylko w krajach trzeciego świata. Muszą być przecież warci swojej ceny, skoro stworzyli coś tak niezwykłego jak Religia Rynku.

Czy wiecie, jak wygląda barokowe jabłuszko? To symbol przepychu. Z wierzchu lśniące, kolorowe i przebogate, aż ślinka cieknie. Kiedy jednak dobrze się przyjrzeć, można zauważyć ledwie dostrzegalną plamkę. Po rozkrojeniu okazuje się, że w sczerniałym i wyżartym wnętrzu panuje zgnilizna, a jabłuszko toczy obrzydliwa zaraza.

Żeby nam wcisnąć barokowe jabłuszko, zastępy pracowników różnych szczebli harują w strukturach gigantów od świtu do nocy w pocie czoła. Realna cena produktu jest zwykle bardzo niska, ale za to opakowanie kosztowne. Cena marki to lunche i branche, służbowe kolacje, telefony, samochody, mieszkania, szkolenia na rajskich wyspach, prywatne śmigłowce, jachty, wynajmy biur, łapówki, pensje zarządów, dyrektorów, wykonawców… Odbiorca przekonuje się o tym, kiedy rozkroi barokowe jabłuszko, ale wtedy jest już za późno. Strona, której udało się produkt sprzedać, świętuje sukces podczas drogiej kolacji, a nabywca boryka się z rozczarowaniem i sfrustrowany przeklina własną naiwność. Czy idzie po rozum do głowy? Nie. Po wielokroć powtarza swój błąd, obdarzając zaufaniem kolejnych speców od manipulacji. Jest omotany i otumaniony, a na dodatek obwinia siebie za brak ostrożności. Ale tak właśnie miało być. To strategia.

NIE MA ZMIŁUJ

Na końcu wszystkich marketingowych dokumentów, drobnym drukiem, dowolną czcionką o rozmiarze między 4 a 6 pkt., umieszcza się disclaimer. O, przepraszam – zapis, którego nikt nie czyta i którego celem jest wyłączenie przez autora części lub całości odpowiedzialności cywilnoprawnej związanej z korzystaniem ze świadczonych przez niego usług. Czyli inskrypcja o niebraniu odpowiedzialności za konsekwencje „decyzji” klienta.

Przykład: „Promocja dotyczy kompletnych wniosków o kredyt xxx złożonych w oddziałach Banku XXX w terminie do xxx. Szczegółowe informacje znajdują się w Regulaminie naszej Promocji dostępnym w oddziałach Banku XXX i na http://www.xxx.pl. Niniejszy materiał ma charakter wyłącznie reklamowy i informacyjny oraz nie stanowi oferty w rozumieniu Ustawy z dnia 23 kwietnia 1964 r. Kodeks cywilny.

Czy ktoś ma jeszcze jakieś pytania?

Nie ma zmiłuj. I żadnych pretensji.

2 kwietnia, 2013

‚Nie ma zmiłuj!’

11

Źródło wszystkich zdjęć: Internet

Atrakcyjny, Doskonały, Ekskluzywny, Elegancki, Elitarny, Egzotyczny, Fantastyczny, Kreatywny, Spektakularny, Wymagający, Wytworny, Wyrafinowany…

Uważajcie na te słowa, one nic nie znaczą. Są wykorzystywane w reklamach w celu manipulowania świadomością nabywców. Ostatnio na topie jest też słówko „mega” łączone z innym dowolnym wyrazem.

Słowa te mają za zadanie sprawić, żebyśmy uwierzyli, że jesteśmy właśnie tacy, bez względu na to, jak daleko rzeczywistość odbiega od kreowanego wizerunku. Słów można by wymienić znacznie więcej, tych już wytartych i nowych, które za chwilę się pojawią, kiedy „Ktoś” uzna, że „Coś” jest „Jakieś” i tak długo będzie wbijał nam to o głowy, aż w końcu uwierzymy. Obowiązuje tylko jedna zasada – wszelka dowolność. Przypomnijmy, że hasło „1000 kalorii” ma znaczenie zarówno pogrubiające jak i wyszczuplające, co zależy od kampanii, w której jest używane.

Nie zamierzam wymieniać tryliardów sloganów, a nazw wiodących mega-manipulantów nie mogę, groziłyby mi za to poważne sankcje. Ograniczę się więc tylko do luźnych uwag na temat, z którym musimy radzić sobie każdego dnia w sklepach, przed tv, włączając radio czy internet lub otwierając w dowolnym miejscu gazetą…

Zalało nas szambo i… nie ma dokąd uciekać.

2

Cena wiary

Człek myślący się wścieka, niemyślący łyka wszystko, jak najnowsze placebo na dziurę w skarpecie albo inną absurdalną właśniewymyślonąprzedchwiląchorobę i idzie dalej z dumie podniesionym czołem do bankomatu, banku, salonu telefonii, albo skór, instytutu paznokcia, wizażu, agencji towarzyskiej albo leasingowej, hipermarketu, innego dowolnego miejsca… Są przecież miejsca, do których człek nawet myślący iść musi, jak praca czy toaleta, ale są i takie, do których, wydaje mu się, chce iść. Nic bardziej mylnego.  Jego „chce” jest zaprogramowane w najdrobniejszych szczegółach i realizowane z godną podziwu starannością. Jeden z ‘genialnych’ programów to GALERIA. I nie mam na myśli tej, w której prezentowana jest sztuka.

Wczoraj usłyszałam od znajomego: – A, wiesz… życie towarzyskie przeniosło się do galerii. Przesłuchujemy płyty, kupujemy książki, buty, ubrania, żywność, potem czas na ciastko, lody i kawę w towarzystwie napotkanych czy umówionych znajomych. Na luzie, kiedy siaty tkwią już w bagażniku, oddajemy się usatysfakcjonowani życiu towarzyskiemu, bo przecież ‘jesteśmy tego warci’. Zanim się zorientujemy, jest 20.30. Wracamy więc do domu, który zaczyna być powoli niepotrzebny i z którego uciekamy do „ludzi”, z nabożeństwem rozpakowujemy zakupy, które miały nas uszczęśliwić… Realizujemy program z przytupem. Auta kupujemy, kredyty bierzemy, płacimy za metki. – To X, to Y, a to Z! – znajomy dumnie wymienia nazwy firm, zachwalając spodnie, buty i kapelusz co najmniej pięciokrotnie droższe niż ich realna wartość. Słucham i uszom nie wierzę. Wmontowany w program wykonał normę, ale po tygodniu psioczy nieprogramowo, że buty się rozlazły, spodnie obszarpały, a kapelusz odkształcił…

Nikomu nie przemknie przez myśl zabawa słowem i pewne narzucające się skojarzenie, że kiedyś istnieli przecież galernicy. Och, przepraszam, dziś mamy galerianki i galernik nie pochodzi wcale od galerii… Wiem, wiem, niemniej zaskakująca zbieżność każe mi się przynajmniej uśmiechnąć. Dzikie tłumy „obsługujące” molocha w pełnej krasie i blasku tysięcy świateł na każdym poziomie, naprawdę przywodzą na myśl niewolników u wioseł na tych starożytnych statkach…

Żółty, niebieski, czerwony

– Płaszczyk z przeceny tylko za 1000 !!! –  trąbi od progu koleżanka i prezentuje się przed lustrem, obracając w prawo i lewo. Uhhh… I cóż… Szczęśliwsza? Ładniejsza? Mądrzejsza? Bogatsza albo bardziej kocha czy jest kochana? Nic z tych rzeczy. W płaszczyku z przeceny (poprzednio 1600) jest dokładnie taka sama jak… bez niego. Możliwości osiągnięcia lepszego samopoczucia jest miriady (co najmniej), ale rzadko kto pochyla się nad refleksją, że wybór to iluzja. Mój wywód filozoficzny koleżanka kwituje: – No tak, wiem, ale przecież nie mamy na to wpływu. Więc znowu usiłuję kopać się z koniem? Nie, nie usiłuję, nie kopię się, po prostu widzę to, czego inni albi nie widzą albo wiedzieć nie chcą. Jak to nie mam wyboru? Mam! Mogę TO ukrócić, wyłączyć, olać, chrzanić. Pieprzyć TO! – Nie… Nie tędy droga – peroruje koleżanka. Trzeba korzystać, brać, kupować, wymieniać, wstawiać nowe, tapicerować, przestawiać, dbać. O co? Na pewno nie o rozwój, nie o wiedzę czy naukę języków, realizację celów… Trzeba dbać o mieszkanie, wygląd, paznokcie, włosy, o siebie! Czy aby na pewno?

Jak to się stało, że pustota zastąpiła człowieka i nikt tego nie zauważa? Upośledzenie postrzegania nie jest spowodowane chorobą psychiczną, na którą jednocześnie zapadło całe społeczeństwo. Jego przyczyna tkwi w przystosowaniu się jednostki do społeczeństwa kształtowanego współcześnie jako jednolita docelowa grupa odbiorców. Jeśli jedna osoba zostanie zmanipulowana, prawdopodobne, że ktoś do niej dołączy. Rozprzestrzenienie się wirusa programu jest tylko kwestią czasu. Można oczywiście liczyć na to, że świadoma część się nie ugnie i nie podda, a inna część świadomość zyska. Pociecha to jednak marna, trudno bowiem stawiać płonące barykady przed… galeriami.

Niemniej trzeba sobie powiedzieć jasno i zapamiętać: mamy tylko trzy kolory: żółty, niebieski i czerwony. Z nich powstają inne barwy i tego nikt nie przeskoczy, a jeśli ktokolwiek stara się nam wmówić, że jest inaczej, możemy z góry założyć że nami manipuluje. Powinniśmy założyć. Musimy

3

Sidła

„Poligon marketingu zła” wykorzystuje do swoich celów autorytety i idoli, którym z reguły ufamy, jak własnej matce. Oni zaś przekonani mamoną, zawierają lukratywne kontrakty. Gaża wpływa na konto, a autorytet czy idol serwuje nam w spocie reklamowym cokolwiek, bez zastanawiania się na tym, że może sprzedaje najgorszy bubel. Jak pewien znany aktor i bardzo znana aktorka, którzy wciskają ludności ‘produkty finansowe’. A ludność potulnie grzeje do reklamowanych firm i „kupuje”, choć są i tacy, którym od widoku pracujących artystów robi się mdło. Czy ktoś jeszcze komuś tu wierzy? Że zapach gwiazdy zrobi z ciebie gwiazdę, albo że ten kredyt jest leszy niż inny? Nie ma dobrych kredytów! Zawsze wygrywają bank i kasyno, i nie ma nic za darmo, a słynne perfumy powstają dzisiaj z… gówna (do sprawdzenia w internecie). Luksus jest przywilejem mniejszości. Im wcześniej nastąpi przebudzenie, tym lepiej, gorzej kiedy nie następuje. Skołowani i usidleni, gorączkowo poszukując jakiegoś punktu oparcia, jesteśmy naprawdę łatwą zdobyczą. Oprawcy czekają na nas przy swoich wnykach, wpadamy w ich sidła słabi, odarci z godności z poczuciem winy i jednym tylko pragnieniem: uwolnić się! Pomoc nadchodzi w postaci… nowej, lepszej oferty. Uhfff, co za ulga.

Polowanie… na muchy

Odhumanizowany marketing, dla którego jesteśmy poligonem doświadczalnym, trenuje na nas działanie archetypów, słów, obrazów, odwołuje się do świadomości czy nieświadomości zbiorowej i jednostkowej, emocji, seksu, miłości, ciepła rodzinnego. HUMANIZUJE, sprzedając coraz to nowe potrzeby, których… nie potrzebujemy. W reklamach jest wyłożony sens życia: weź kredyt i zbuduj dom, kup samochód, posmaruj sobie cokolwiek naszym produktem, jedź na wakacje… itp. Będziesz wspaniały, piękny, szczęśliwy. Z reklamy nigdy nie schodzi uśmiech. Cokolwiek ona reklamuje, ma być uśmiechnięta, nieść pozytywne przesłanie i nade wszytko sprzedać. Uśmiech stał się więc we współczesnym świecie najbardziej kluczowym produktem i jednocześnie elementem najohydniejszej manipulacji.

W pewnym programie marketingowym znanym w Polsce od wczesnych lat dziewięćdziesiątych, jedną z głównych zasad było: „Daj coś miłego na powitanie”. Znająca tę regułę pewna panienka zmierzyła mnie kiedyś uważnie i wyrecytowała z uśmiechem: – Masz ładne rajstopy. Nie wiedziałam, czy wybuchnąć śmiechem, czy zbesztać ją za idiotyzm, czy raczej powiedzieć, że znam tę zasadę. Nie zrobiłam nic. Szkoda. Proszę zwrócić uwagę, że „miłego” w tym kontekście = „dobrego”. Zarówno uśmiech, jak i „miłe”, i „dobre” zostały więc wykorzystane do manipulacji. Dzisiaj wytarte i sprane brzmią tak samo fałszywie jak tandetnie. Ale my na to jak na lato. Jak muchy do lepu, albo pszczoły do miodu. Kupieni.

Wszelkie działania marketingowe w każdej dziedzinie zmierzają, mówiąc metaforycznie, do sprzedania nam bomby w kolorowym złotku i sprawienia, żeby wyglądała jak bombka na choinkę. Wtedy nikt się nie przyczepi, a jak dodamy do bombki np. dłonie dorosłego i dziecka, to już naprawdę będzie cacy. Taka ckliwa misja zawsze spełni swoją rolę. Kupimy.

Żadnych ograniczeń

Poziom techniczny urządzeń wykorzystywanych do tworzenia reklam jest dzisiaj naprawdę wysoki i daje niemal nieograniczone możliwości. Modelki są retuszowane nie tylko przy pomocy starego przyjaciela photoshopa na zdjęciach w magazynach, ale także w ruchu na videoclipach. Pewnego razu oniemiałam. Na przykładzie teledysku dość dziobatego rapera pokazany był krok po kroku retusz i przeobrażenie tegoż w gładkoskórego seksownego macho, a średnio apetycznej tancerki w tle w urzekającą laskę z płaskim brzuchem. Reklama kosztuje dużo, ale dlatego, że potrawę przyrządza się z najlepszych składników, które jednak w efekcie szkodzą. Studia reklamowe posiadają sprzęt i ludzi najwyżej jakości… technicznej. Klient dostanie więc wszystko, czego chce, a element docelowy łyknie każdą złotą rybkę jak młody pelikan. I nieważne, że odbije mu się plastikiem.

Zawsze jest niestandarowo i niepowtarzalnie. Krem, zegarek, samochód, perfumy, patelnia. Bez znaczenia. I już nie wystarczają tylko polskie słowa. Anglosaski żargon wkręca się w nasze mózgi jak trepan. Nie ma kup, sprzedaj, promocja, są za to dobry deal, sales manager, unisex, friendly… Za chwilę trzeba będzie stworzyć słownik dla poprzedniej generacji, żeby zrozumiała reklamową hipernowomowę, którą ma przymusowo na wizji i fonii średnio co kwadrans.

1

Strategia

A na szczycie tej piramidy stoją korporacje i koncerny, nierzadko balansujące na granicy… Nikt jednak się tym nie przejmuje. Są olbrzymami darzonymi szacunkiem i zaufaniem. Nie szkodzi, że wręczają zatrudnianym śmieciowe umowy, albo w ogóle nie płacą, albo płacą najniższą krajową, nieważne, że uprawiają najbardziej dochodowy sport ekstremalny – współczesne niewolnictwo i nie tylko w krajach trzeciego świata. Muszą być przecież warci swojej ceny, skoro stworzyli coś tak niezwykłego jak Religia Rynku.

Czy wiecie, jak wygląda barokowe jabłuszko? To symbol przepychu. Z wierzchu lśniące, kolorowe i przebogate, aż ślinka cieknie. Kiedy jednak dobrze się przyjrzeć, można zauważyć ledwie dostrzegalną plamkę. Po rozkrojeniu okazuje się, że w sczerniałym i wyżartym wnętrzu panuje zgnilizna, a jabłuszko toczy obrzydliwa zaraza.

Żeby nam wcisnąć barokowe jabłuszko, zastępy pracowników różnych szczebli harują w strukturach gigantów od świtu do nocy w pocie czoła. Realna cena produktu jest zwykle bardzo niska, ale za to opakowanie kosztowne. Cena marki to lunche i branche, służbowe kolacje, telefony, samochody, mieszkania, szkolenia na rajskich wyspach, prywatne śmigłowce, jachty, wynajmy biur, łapówki, pensje zarządów, dyrektorów, wykonawców… Odbiorca przekonuje się o tym, kiedy rozkroi barokowe jabłuszko, ale wtedy jest już za późno. Strona, której udało się produkt sprzedać, świętuje sukces podczas drogiej kolacji, a nabywca boryka się z rozczarowaniem i sfrustrowany przeklina własną naiwność. Czy idzie po rozum do głowy? Nie. Po wielokroć powtarza swój błąd, obdarzając zaufaniem kolejnych speców od manipulacji. Jest omotany i otumaniony, a na dodatek obwinia siebie za brak ostrożności. Ale tak właśnie miało być. To strategia.

Nie ma zmiłuj

Na końcu wszystkich marketingowych dokumentów, drobnym drukiem, dowolną czcionką o rozmiarze między 4 a 6 pkt., umieszcza się disclaimer. O, przepraszam – zapis, którego nikt nie czyta i którego celem jest wyłączenie przez autora części lub całości odpowiedzialności cywilnoprawnej związanej z korzystaniem ze świadczonych przez niego usług. Czyli inskrypcja o niebraniu odpowiedzialności za konsekwencje „decyzji” klienta.

Przykład: „Promocja dotyczy kompletnych wniosków o kredyt xxx złożonych w oddziałach Banku XXX w terminie do xxx. Szczegółowe informacje znajdują się w Regulaminie naszej Promocji dostępnym w oddziałach Banku XXX i na http://www.xxx.pl. Niniejszy materiał ma charakter wyłącznie reklamowy i informacyjny oraz nie stanowi oferty w rozumieniu Ustawy z dnia 23 kwietnia 1964 r. Kodeks cywilny.

Czy ktoś ma jeszcze jakieś pytania?

Nie ma zmiłuj. I żadnych pretensji.

1 kwietnia, 2013

Inwazja na Panamę, czyli na którym poziomie gry jesteś?

Większość (nie sądzę, żeby wszyscy) oglądała kiedyś zapewne film amerykański z Jimem Carreyem, zatytułowany „Truman show”, w którym została pokazana tylko jednostopniowa manipulacja społeczeństwem. Żyjący w idealnym świecie mają wszystko idealne i niestety… papierowe niebo.  Jak w kasynach Las Vegas czy w Bollywood. Do złudzenia przypominające prawdziwe, z chmurami, niemal identyczne. I wszyscy, poza głównym bohaterem, dają się na to nabrać.

Prostota tego ujawnionego w filmie pomysłu jest jednak z punktu widzenia dzisiejszego żarłocznego marketingu zła dość prymitywna. Dostajemy bowiem komunikat: O.K. żyjecie w matrixie, macie to, co widać i to co przed wami ukryte. Ale to dopiero pierwszy poziom gry. Czy ktoś uwierzy, że można rozwiązać zagadkę współczesności tak łatwo? No, nie. Skłaniam się ku teorii ‘ruskiej babuszki’. Gra ma o wiele więcej poziomów, komplikacje na wyższych są dość wyrafinowane i nikt nie zawraca sobie głowy gawiedzią, która trawiąc podane na deserowym talerzyku informacje, jest zadowolona, że wie, „co się za tym wszystkim kryje”. A guzik.

Sytuacja wygląda nieco inaczej. Powiedziałabym nawet, że NIKT nie wie, ile dokładnie jest poziomów gry.  Czyste science-fiction, z przewagą ‘science’ i niemal zupełnym wykluczeniem ‘fiction’.

Jak powstaje informacja?

Według Orwella, i nie tylko, każda krytyczna myśl w oczach panującego systemu władzy jest przestępstwem. Niepotrzebne jest społeczeństwo, którego członkowie,  prawdziwie wykształceni, będą umiejętnie łączyć fakty i wyciągać wnioski. Społeczeństwo, przede wszystkim,  ma być podatne na dowolną manipulację systemu władzy.  Dlatego media kreują informacje i określony punkt widzenia i przekazują je społeczeństwu, kontrolując  tym samym zasób jego ‘wiedzy’ i kształtując konkretny sposób myślenia. Dla wszystkich ten sam. W mediach nie istnieje obiektywizm.

Jeśli „wszyscy coś wiedzą”, wcale nie oznacza to, że to, co wiedzą,  jest prawdą, czy wiarygodną informacją. To, że „wszyscy coś wiedzą”wynika najczęściej z pracowitego utrwalania informacji w naszej świadomości przez „powtarzaczy”.

Codziennie jeden drugiemu nieustannie powtarzamy – przekazujemy jakieś informacje. Sąsiadka powtarza sąsiadce, co usłyszała od innej sąsiadki, lekarz powtarza pacjentowi to, czego dowiedział się na swojej akademii i to, co powiedziały mu firmy farmaceutyczne, nauczyciel powtarza uczniowi to, czego dowiedział się na swojej uczelni, a dziennikarz powtarza to, co rzekomo dzieje się na świecie, czego na własne oczy jednak nie widział ani tego nie sprawdził, ale dowiedział się z agencji prasowych… Cały problem tkwi w tym, że nikt naprawdę nie wie, czy to, co nieustannie powtarza, jest prawdą lub przynajmniej się do niej zbliża. Przekazywanie informacji – powtarzanie polega więc jedynie na ‘zaufaniu’ do tych, od których informacja pochodzi. Zaufanie jednak, proszę wybaczyć, jest dzisiaj słowem archaicznym, a sytuacja, którą definiuje, we współczesnym świecie stanowi endemit. ‘Zaufanie’ do źródła to naprawdę za mało, żeby na tej tylko podstawie potarzać informacje.

Najświeższe dziennikarskie informacje nie są więc rzetelnie zweryfikowane, ale stworzone. Codziennie dziennikarze wysłuchują tego, co ktoś im powie, a potem powtarzają to nam. Jak można świadomie przekazywać nie sprawdzone informacje, wyłącznie zasłyszane  od innych dziennikarzy, agencji prasowych czy rzeczników prasowych organizacji i partii politycznych, którzy informacje stwarzają – fabrykują zgodnie z własnymi potrzebami i interesami.  Informacja w tym kontekście to propaganda!

Wniosek: „rzetelne informacje” są więc tylko tym, co powtórzono nam, słysząc to uprzednio od kogoś innego, kto również usłyszał to od koś innego…  „Ruska babuszka’?  Wiemy dokładnie tylko tyle, ile media nam przekażą i ile przed nami zatają. Media prezentują więc tylko  określony punkt widzenia.

Jak można być świadomie wierzącym w „rzetelne informacje” medialne, skoro niemal wszystkie media są w rękach tych samych ludzi…

MURDOCH MEDIA 1MURDOCH MEDIA 2 MURDOCH MEDIA 3

http://www.bbc.co.uk/blogs/adamcurtis/2011/01/rupert_murdoch_-_a_portrait_of.html

http://www.currentissues.tv/Rupert%20Murdoch.html

http://www.wargs.com/other/murdoch.html

GRA

POZIOM 1

Problem: schwytać Noriegę = groźny dyktator, handlarz narkotyków

Przedstawienie problemu:  zastrzelenie amerykańskiego żołnierza stacjonującego w strefie Kanału oraz inne dwa incydenty, które nastąpiły na krótko przed operacją (wymienione przez prezydenta Busha jako główny powód do inwazji)

Uzasadnienie problemu: ochrona życia obywateli amerykańskich w Panamie; obrona demokracji i praw człowieka w Panamie

Reakcja opinii publicznej: ‘zróbcie coś z tym!’

Rozwiązanie: 20 grudnia 1989 r., inwazja na Panamę, kryptonim operacji „W Słusznej Sprawie”

POZIOM 2

Kanał Panamski  – inwazja odbywa się na dziesięć lat przed przekazaniem jurysdykcji nad Kanałem Panamskim Republice Panamy. Podczas trwania operacji, po zajęciu przez wojska USA kluczowych pozycji, Panamskie Siły Zbrojne złożyły broń. Jednym z głównych celów inwazji było przywrócenie status quo USA w rejonie kanału.

Manuel Noriega – oskarżenie o udział w handlu narkotykami, nadużycia, fałszerstwa wyborcze, zaaranżowanie śmierci poprzedniego prezydenta Omara Torrijosa, a także o zabójstwo Hugo Spadafory Franco, który ujawnił jego narkotykowe interesy i handel bronią…

Inwazja – w operacji wzięły udział wojska Wojsk Lądowych Stanów Zjednoczonych, Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych, US Navy oraz Korpusu Piechoty Morskiej. Początek 20 grudnia 1989 roku (4 dni przed Wigilią), o pierwszej w nocy czasu lokalnego. Zaatakowano jednocześnie 27 celów! W operacji udział miało brać 57.684 (26.000) żołnierzy USA oraz ponad 300 samolotów. Panamskie Siły Zbrojne (PDF) liczyły około 46.000 ludzi.

Operacja rozpoczęła się od ataku na strategiczne instalacje, takie jak lotnisko Punta Paitilla w Panamie, garnizon PDF i lotnisko w Rio Hato, gdzie Noriega posiadał swoją rezydencję oraz kilka innych ośrodków wojskowych na terenie całego kraju. Atak na centralną siedzibę PDF (zwaną La Comandancia), wywołał kilka pożarów, z których jeden zniszczył gęsto zaludnioną dzielnicę El Chorrillo w centrum Panamy (spłonęło 400 domów liczba ofiar nie jest znana). Panowała blokada informacji – nikt na świecie nie wiedział co dzieje się w Panamie!

Amerykanie szerzej wprowadzają techniki blokowania informacji i manipulowania przekazem medialnym, wyciągając wnioski z propagandowej porażki podczas wojny w Wietnamie. Do wachlarza metod należą m.in. konfiskowanie dziennikarskich zdjęć, czy zabójstwa niewygodnych dziennikarzy. Posunięcia te pozwoliły udoskonalić strategie i techniki,stosowane podczas przyszłych agresji w świecie arabskim.

Noriega – ukrył się u jednej z kochanek, wyznaczono za jego ujęcie nagrodę 1.000.000 dolarów;  schronił się w ambasadzie Watykanu, licząc na azyl dyplomatyczny; 23 grudnia Amerykanie dowiedzieli się o miejscu jego schronienia;  zastosowano nacisk psychologiczny, odtwarzając pod murami ambasady dzień i noc muzykę rockową grupy Van Halen (Noriega był znany jako wielbiciel muzyki poważnej); w raporcie dla Kolegium Połączonych Szefów Sztabów stwierdzono, że muzyka była wykorzystywana do zagłuszania mikrofonów kierunkowych mogących posłużyć do podsłuchiwania negocjacji, a nie jako broń psychologiczna oparta na wstręcie Noriegi do muzyki rockowej. Noriega oddał się w ręce Amerykanów 3 stycznia 1990 roku i został poddany ekstradycji do Stanów Zjednoczonych.

Ofiary – Stany Zjednoczone straciły 24 żołnierzy, a 325 zostało rannych, liczba zabitych żołnierzy panamskich wynosi 205.

Liczba ofiar cywilnych spowodowana inwazją nie jest dokładnie znana. Oficjalnie opublikowane dane mówią o 314 zabitych i 537 rannych, szacuje się jednak że mogło zginąć nawet kilka tysięcy osób…

POZIOM 3

Manuel Noriega – wcześniej szef wywiadu wojskowego Panamy, od 1959 roku współpracownik CIA, pomagał w tajnych operacjach przeciwko komunistom w Ameryce Łacińskie, wspierał amerykańskie interesy w Ameryce Środkowej, w szczególności sabotowanie działań socjalistycznego rządu w Nikaragui, Sandinistów oraz rewolucjonistów FMLN w Salwadorze; był na pensji rządu USA – w latach 1971-1976 otrzymywał od Amerykanów za swoje działania ok. 100 000 USD rocznie z pieniędzy amerykańskich podatników (G.H.W. Bush, dyrektor CIA od 1976-77, zarządził, by w raportach o Panamie pomijać doniesienia o handlu narkotykami).

1989, październik – zamach stanu – CIA zaplanowało zamach stanu, w którym zamierzało usunąć z drogi Noriegę – akcja nie powiodła się

POZIOM 4…

1903 – układ Hay – Bunau-Varilla (między Amerykanami – sekreatrz stanu John Hay i Francuzami – Phillipe Bunau-Varilla francuski przedstawiciel dyplomatyczny Panamy! Panamczycy nie brali udziału w negocjacjach i nie podpisali traktatu), na podstawie którego USA gwarantowały Panamie niepodległość od Kolumbii w zamian za pas ziemi szer 10 mil oraz przesmyk „na wieczne użytkowanie” z przeznaczeniem pod budowę kanału! USA natychmiast po podpisaniu traktatu rozmieściły swoje wojska w strefie kanału.

Theodore Roosevelt w odpowiedzi na pytanie, jakim prawem wszedł w posiadanie Kanału Panamskiego: „Wziąłem go!”

Do budowy kanału sprowadzono tanią siłę roboczą, głównie z Karaibów, Indii, Azji. To zmieniło skład etniczny Panamy. USA wprowadziły w Panamie apartheid taki jak na amerykańskim Południu – czarni nie mogli mieszkać w tych samych domach pić z tych samych wodotrysków, co biali!

1963 – USA utworzyły Dowództwo Południowe  na całą Amerykę Południową – tworzyło je 14 baz wojskowych w całej Panamie, gdzie realizowano programy szkoleniowe np. szkoła walki w dżungli

1964 – zamieszki, szczyt napięć pomiędzy USA i Panamą – studenci próbowali wywiesić w strefie kanału panamską flagę! (zginęło 21 osób)

1968 – do wladzy w wyniku zamachu dochodzi płk. Omar Torrijos; reformy społeczne na rzecz Czarnych, Indian i Metysów

1977 – prezydent Panamy Omar Torrijos i USA Jimmy Carter podpisują porozumienie, anulujące traktat z 1903 r., które zakłada stopniowy proces przekazywania kontroli nad Kanałem Panamie (proponowane zakończenie 2000); USA przestają wieczyście użytkować najbardziej strategiczny kanał Nowego Świata! Amerykanom się to nie spodobało.

1979 – zwycięstwo sandinistów w Nikaragui; Noriega ułatwiał organizację szkoleń wojskowych i wspieranie contras przez administrację Reagana w działaniach przeciwko sandinistom; koordynował dostawy broni dla baz contras w północnej Kostaryce jako współpracownik CIA i Izraela; samoloty transportujące broń z Panamy do baz contras w Kostaryce przewoziły też narkotyki, które trafiały na rynek amerykański (pilotów oskarżono i odsiadują wyroki), USA przymykały na to oczy

Odpowiada nam, kiedy ustanawiamy w trzecim świecie (Honduras, Boliwia, Argentyna, Wietnam, Tajlandia, Birma) posłuszne nam dyktatury i chcemy umocnić pozycje ich przywódców, kiedy wchodzą oni w związki z najsilniejszymi w danym kraju potęgami gospodarczymi, którymi są przeważnie kartele narkotykowe /prof. Peter Dale Scott/

1981 – Omar Torrijos zginął w ‘katastrofie’ lotniczej (stała za tym CIA)

1984 – Noriega gościł w Panamie przywódców krajów latynoamerykańskich prowadząc rozmowy pokojowe, wzywające do położenia kresu ingerencji amerykańskiej w Ameryce Środkowej – nie spodobało się to administracji Reagana, ponieważ Noriega przestał być posłuszny

1984 – Kongres Amerykański przegłosował poprawkę Bolanda oznaczającą zakaz finansowania contras przez USA  – teraz USA mogły wspierać contras jedynie przez Panamę

1986 – wybucha afera Iran-contras, z Waszyngtonu odchodzą trzej najwięksi sprzymierzeńcy Noriegi – dyrektor CIA William Cassey, podpułkownik North z Krajowej Rady Bezpieczeństwa i John Poindexter, doradca ds. bezpieczeństwa narodowego w administracji Reagana.

1987 – Kongres amerykański wydał rezolucję 239 wzywającą rząd USA do skłonienia Noriegi do rezygnacji ze stanowiska dowódcy panamskich sił zbrojny; 30 czerwca 1987 – wybuchły antyamerykańskie zamieszki w Panamie, a rząd USA wstrzymał pomoc ekonomiczną i wojskową dla Panamy; zostały zamrożone konta Panamczyków w amerykańskich bankach!

1988 – Noriega i administracja panamska wycofują się z porozumienia Torrijos-Carter i żądają niemal natychmiastowego oddania kanału! (ma to związek z likwidacją ponad 40 baz wojskowych USA w Panamie)

1989 – kampania wyborcza w Panamie, na którą administracja Busha za pośrednictwem CIA i  Narodowej Fundacji Demokracji przekazała ponad 10 mln dolarów (z podatków Amerykanów) kandydatom opozycji! Było to pusnięcie, które w USA byłoby nielegalne!

Podczas kampanii wybuchły zamieszki, atak na kandydatów opozycji (w rzeczywistości kandydatów USA – Guillermo Endara, Guillermo Ford, Ricardo Arias Calderon) został przypisany ‘rządowym bojówkom’); media zmobilizowały przeciw Noriedze całą światową opinię publiczną

Po nieudanych wyborach panamski parlament mianował Noriegę szefem państwa

Powoli możemy wrócić do punktu wyjścia. Noriega stał się niewygodny i należało się go pozbyć nie tracąc wpływów w strefie kanału, co po ataku zostało niemal natychmiast zrealizowane rozmieszczeniem wojsk amerykańskich na terenie Panamy. W celu przywrócenia porządku, demokracji i obrony praw człowieka… Scenariusz zastosowany w Panamie był tylko testem przed rzuceniem się Amerykanów na „głębokie wody” krajów arabskich i atakiem na Irak. Udział zmanipulowanych mediów amerykańskich i blokada informacji w sposób niezparzeczalny przyczyniły się do zniszczenia Panamy. To naprawdę niesamowite, że te same frazy w przypadku Panamy i Iraku uchodzą uwadze publiczności, która daje się dmuchać kolejny, kolejny i kolejny raz.

A i tak jest to w dalszym ciągu tylko wierzchołek góry lodowej. Posługując się zdrowym rozsądkiem można przypuszczać, że doskonalenie technik manipulacji i stopniowanie poziomów gry przez systemy rządów pozwala im na budowanie współcześnie daleko bardziej skomplikowanych struktur ukrywających przed nami prawdziwe powody ich decyzji i posunięć. W każdym razie nie liczyłabym na to, że z mediów kiedykolwiek dowiemy się PRAWDY.

W jaki sposób wyglądała amerykańska ‚demokratyczna i obronna’ akcja palenia dzielnicy el Chorrillo, można zobaczyć i wysłuchać w relacjach tych, którzy przeżyli, w filmie „Inwazja na Panamę” (The Panama Deception)

——————————————————–

‘Polskie’ media

Agora SA – kapitał polski i ‘międzynarodowy’ – Gazeta Wyborcza, Metro,  TOK FM,  Złote Przeboje,  Roxy,  gazeta.pl,  wyborcza.pl,  blox.pl,  plotek.pl,  Agencja Reklamowa AMS (firma reklamy zewnętrznej; billboardy, przystanki autobusowe), 3 Tygodniki Regionalne, 14 Ogólnopolskich Magazynów, 29 Lokalnych stacji radiowych,

Ringier Axel Springer – kapitał niemiecki – Dziennik,  Fakt,  Newsweek Polska,  onet.pl,  Forbes Polska,  Przegląd Sportowy,  Sport,  Auto Świat, Komputer Świat,  Dziewczyna,  Popcorn,

Polskapresse (Verlagsgruppe Passau) – kapitał nimiecki –Dziennik Zachodni,  Głos Wielkopolski,  Gazeta Krakowska,  Dziennik Polsk,i  Dziennik Bałtycki,  Dziennik Łódzki,  Express ilustrowany,  Gazeta Wrocławska,  Polska The Times,  serwis wiadomości24.pl

Media Regionalne (Mecom) – kapitałał brytyjski – Gazeta Pomorska,

Murator – właściciel  koncern ZPR  powiązany z grupą Bonnier – kapitał szwedzki (Dawniej Zjednoczone Przedsiębiorstwa Rozrywkowe S.A. Zjednoczone Przedsiębiorstwa Rozrywkowe S.A. (ZPR S.A.) firma obecna w branży hazardowej od 1973 roku, jest znaną z jakości oferowanych produktów i usług w tym projektowaniu i produkcji zaawansowanych technologicznie automatów do prowadzenia gier oraz systemów dodatkowych wygranych. ZPR S.A. należy do grupy kapitałowej ZPR w skład której wchodzi kilku znanych w Polsce operatorów kasyn i salonów gier.) – se.pl,  eska.pl,  eskarock.pl, podroze.pl,  zagle.com.pl, Super Express, Eska Tv,  Polo Tv,  Wawa,

Bauer – kapitał niemiecki – Pani, Twój Styl, Życie na Gorąco, Tele Tydzień, Tina, Na żywo, Bravo, RMF MAXXX, RMF Classic, Interia,

Presspublica sp. z o.o. – 49% kapitał skarb państwa – 51% kapitał brytyjski – Rzeczpospolita,

Eurozet  właściciel fr. koncern Lagardere – kapitał francuski – Radio Zet, Chilli Zet, Planeta,  Antyradio

TP SA – kapitał francuski – wp.pl,

Polsat – właściciel Zygmuint Solorz-Żak – (Polsat Cyfrowy – siedziba: Nikozja) – kapitał cypryjski vel ‘międzynarodowy’ – Tv Polsat, Cyfrowy Polsat, Plus,

TVN  – kapitał  ‘zagraniczny’ – Wszystkie tvn, Cyfra+, Canal+,

http://www.wykop.pl/ramka/1028907/iticzylimaloznanewatkipowstaniawlascicielatvn/

UPC Polska   właściciel LGI (Liberty Global) – kapitał amerykański