Zanim napisałam to, co niżej, dwukrotnie obejrzałam Idę, starałam się również poznać inne opinie, jak również reżysera, wsłuchując się w wywiady. Dowiedziałam się o wspaniałym ojcu, po którym Wanda Gruz ma poczucie humoru, o tym także, że reżyser jest amatorem, że nie robił filmu historycznego, a ci którzy go krytykują to półinteligenci, i że on sam taki był, że nie lubi filmów Larsa von Triera. Polski Kościół uważa za trybalistyczny, a polski katolicyzm za zaściankowy, w krytykujących film widzach dostrzega narodowców patrzących na historię jak na mecz.
http://esensja.stopklatka.pl/film/wywiady/tekst.html?id=18776&strona=2#strony
Z wywiadów wynika, że pan Pawlikowski lawiruje (to jego słowa), po tematach, dokumencie, znajomości lub nieznajomości kina i warsztatu reżysera… Zawsze ma coś do powiedzenia, zawsze ma jakieś projekty… A o Idzie powiedział między innym tak:
Niedawno ktoś zapytał mnie jak publiczność żydowska powinna odebrać ten film. Schowałem się wtedy za cytatem z Czechowa, który powiedział, ze zadaniem artysty jest stawianie problemu, nie jego rozwiązywanie (śmiech). Mnie naprawdę nie interesuje to, jaka jest lekcja wyniesiona z filmu. Na szczęście nie licząc tego typu ludzi i jakichś tam „patriotów”, większość widzów o dziwo reaguje dość dobrze.
http://esensja.stopklatka.pl/film/wywiady/tekst.html?id=18776&strona=2#strony
Ocenę wypowiedzi pana Pawlikowskiego i jego stosunku do Polski lub Polaków pozostawiam czytelnikom.
Ida, nakręcona z udziałem polskich aktorów, polskiej ekipy, w Polsce, w języku polskim, nie jest filmem polskim. O tym warto pamiętać.
Została wyprodukowana przez Opus Film Piotra Dzięcioła w koprodukcji duńsko-polskiej. Scenariusz sfinansował Eric Abraham z Portobello Pictures, jednak częściowo wycofał się z finansowania filmu i wtedy wkroczył duński producent, a PISF dołożył do budżetu Idy, wynoszącego 2 mln euro, tylko 3 miliony złotych. POWINNO SIĘ ZATEM INFORMOWAĆ, ŻE JEST TO FILM POLSKO-DUŃSKI LUB ODWROTNIE.
Pan Paweł Pawlikowski, reżyser angielski, pochodzenia żydowskiego ze strony ojca, który w wieku 14 lat wyemigrował z Polski, postanowił nakręcić film o polskiej zakonnicy z pochodzenia Żydówce, uratowanej z Holokaustu, gdyż była biała.
Film wywołał w Polsce lawinę dyskusji i podzielił naród. Jedni są za, tym bardziej, że ich opinie o wielkości dzieła poparła Akademia Filmowa, przyznając mu Oskara, inni nadali filmowi przydomek GN(Ida) i okrzyknęli film antypolskim.
Ida doczekała się również poniekąd komplementu od recenzenta Filmwebu, pana Michała Walkiewicza, który napisał, że reżyser nie ma w swoim dorobku, mimo subtelniejszych portretów kobiecej psychiki, filmu tak stylowego i schizofrenicznego. I tu, grając jak rozumiem w drużynie pana Pawlikowskiego, pan Walkiewicz, strzela samobója. Stylowość została bowiem skradziona polskiemu kinu lat 50. i 60. Klasztorna, jazzowa, zadymiona, trochę też surrealistyczna. Ładnie wyszło bo reżyser i operator Łukasz Żal, przyszli na gotowe i na najlepsze: oczywiście Matka Joanna od aniołów, Ósmy dzień tygodnia, Pociąg, Niewinni czarodzieje, Jak być kochaną, Salto, Jowita… Schizofrenii zaś w filmie sporo, głównie w pojmowaniu problemu, kto był w Polsce katem a kto ofiarą.
Pan Pawlikowski tworzy film o niewinnej i nieświadomej Idzie, która od urodzenia poza klasztorem świata nie widziała i właśnie poznaje swoją tożsamość, również o jej ciotce „krwawej Wandzie” (pierwowzór jak się domyślam Helena Wolińska), która będąc prokuratorem skazywała na śmierć wrogów komunizmu, i za to dostaje rozgrzeszenie, bo przecież miała powód do nienawiści klasowej i własnych przekonań.
„Fajna pani. Otwarta, ironiczna, ciepła. To był dla mnie szok, kiedy się dowiedziałem – wiele lat później – że Polska żąda jej ekstradycji. Myślę, że Helena (Wolińska, z którą reżyser się spotkał) była bestią polityczną, rzeczywiście wierzyła w marksizm i leninizm. Do czego człowiek jest zdolny w jednym życiu?” – zastanawiał się kilka dni temu w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” reżyser Paweł Pawlikowski.
Co za przenikliwość, szkoda że w edukacji reżysera zabrakło wiedzy na temat, kogo i dlaczego skazywała na śmierć „fajna pani – bestia polityczna”, a skazała m.in. generała Augusta Fieldorfa ps. Nil i jakie konsekwencje miała nie tylko jej wiara w marksizm i leninizm.
Ciotka jawi się w filmie jako bohaterka zrehabilitowana, której należy współczuć, bo straciła w lesie siostrę i dziecko, zamordowanych przez polskiego chciwego chłopa, aczkolwiek przedtem ukrywanych przez jego ojca, co dla mnie jest kompletnie niezrozumiałe. Chłop ów składa kuriozalne wyjaśnienie: Tadzio zginął bo był czarny, a Ida się uratowała bo była biała. Tyle reżyser widzi w skomplikowanych wzajemnych stosunkach narodów polskiego i żydowskiego od wieków żyjących na tej samej ziemi. Tylko tyle widzi jako „przenikliwy outsider” (M. Walkiewicz, Filmweb).
Mało widzi.
Fabuła sugeruje, że film wywróci widza na drugą stronę, że będzie dramat, ale dramatu próżno tu szukać. O matce Ida dowiaduje się tyle, że zrobiła witraż do obory, aby krowom było weselej, a ojciec był nielubianym prymitywem, czyżby Polakiem? Kulesza to nie Janda, w roli ciotki jest ‚oszczędna’, nie wypruwa sobie flaków, więc widziałam tylko panią, która lubi alkohol, prowadzi po pijanemu, lubi palić i bawić się, a może więcej… Pierwowzór postaci był znany z niemoralnego prowadzenia się. Namawia też Idę „do grzechu”, uznając że śluby zakonne bez „spróbowania” mogą nie być poświęceniem. Zaiste bardzo głęboka refleksja.
Ida jest przeciwieństwem ciotki i na początku odpycha ją, wyszarpuje jej Biblię, gdy ta mocno podchmielona szuka fragmentu o tym, jak Jezus ukochał Marię Magdalenę. Analogia aż nadto wymowna i łopatologiczna, a świadczy jedynie o kolorowaniu historii przez scenarzystkę, panią Rebekę Lenkiewicz, pochodzenia żydowskiego ze strony ojca, i reżysera wyłącznie swoimi kredkami. Widz nie ma prawa do interpretacji, bo ta jest mu wepchnięta do gardła na siłę.
Po wizycie w szpitalu u chorego Skiby, ciotka w łazience zwierza się, że zostawiła syna u siostry i poszła walczyć. To była albo w ludowej partyzantce, albo w NKWD, ale tego, z kim i o co walczyła, już się nie dowiadujemy. Ona sama ma również problem z wiedzą na ten temat. Ważne jest więc słowo walka. Ida obejmuje ciotkę. Już rozumie, co się stało i ją akceptuje. Potem w lesie, nad grobem, chłop-morderca zdejmuje czapkę w geście ukorzenia, a ciotka zdejmuje chustkę, by zawinąć czaszkę dziecka. Pełne patosu sceny mają uprzytomnić widzowi, co ma myśleć.
Cały film jest wyłożoną jak kawa na ławę niewiarygodną historią. Kiedy syn Skiby informuje, że zaprowadzi do miejsca pochówku, proponuje jednocześnie, mówiąc trywialnie, deal – pokaże, gdzie jest grób za zrzeknięcie się domu i zostawienie jego samego w spokoju. Można sobie to było darować i nie obrażać inteligencji widza. A potem jeszcze wyciąga rękę, żeby dobić targu! Ida nie przyjmuje tej wyciągniętej ręki. Cóż, jako dobra katoliczka w ujęciu antypolskim nie wybacza.
Ta historia bardzo się w USA podobała, choć niewielu Amerykanów wie, gdzie jest Poland i często myślą że chodzi o Holland, Niemcy w Strasburgu głośno oklaskiwali film, bo wreszcie to nie oni okazali się najgorsi… w dodatku pan Pawlikowski przekazuje w Idzie jasną informację, że Niemców w ogóle ten problem nie dotyczy, bo ich tam nie było! Nie interesuje reżysera zależność Niemiec – Polak – Żyd, która skutkowała tym, że jeśli Polak ukrywał w czasie wojny Żyda, to on i cała jego rodzina szli pod mur. Natychmiast. Bez wyjaśnień, badania sprawy, procesu, kulka w łeb. Sam cień podejrzenia o ukrywanie Żydów był powodem do mordowania przez Niemców nie tylko podejrzanego, ale i wszystkich sąsiadów z kamienicy czy podwórka. Co więc z tego dla nas wynika? Ano to, że większość w tę „elegancką” historyjkę uwierzy, bo sankcjonuje ją Oscar, a większość nie może się przecież mylić. Jednakże bardzo mylą się ci, którzy twierdzą, że to tylko film fabularny, że reżyser ma prawo do własnej wizji, w którą nie godzi się ingerować, a prawda historyczna nikogo nie interesuje, bo film jest taki subtelny i on w ogóle nie o Polakach czy Żydach tylko o ewolucji dwóch kobiet.
Zanim Ida złoży śluby, musi więc spotkać się z ciotką i poznać świat. Hmm, to prawie jak u Amiszów. Ale w klasztorach polskich chyba nie ma obowiązku, nakazu, czy powinności, o której mówi matka przełożona. Pokrętne to jakieś. Ida jest wycofana i broni się przed światem. Widać wyraźnie jej sprzeciw wobec postępowania ciotki, ale jako pobożna zakonnica milczy i patrzy, by potem… bez drgnienia powieki po raz pierwszy smakować życie – pić wódkę z butelki jak wodę, palić bez krztuszenia się i iść do łóżka z saksofonistą jakby była to najzwyklejsza czynność. Przepraszam, ale to brednie. Zakonnicą nie byłam, ale i tak z wyżej wymienionymi czynnościami miałam, lub miałabym poważne problemy. Czegokolwiek Ida się dowiaduje, cokolwiek się wokół niej dzieje, widz ma wrażenie, że spływa to po niej jak woda po kaczce. Tylko wtedy, kiedy ciotka grozi synowi Skiby, że może go zniszczyć, Ida wychodzi. Protestuje czy jednak odwraca się plecami? I właściwie co oznaczałoby dla syna Skiby to „zniszczyć”? Wreszcie po „zasmakowaniu” życia według ciotki i zgrzeszeniu według religii, Ida zadaje kochankowi pytanie: „I co dalej”? A kiedy słyszy żartobliwą odpowiedź o możliwości prowadzenia zwyczajnego życia, z powrotem zakłada habit. Łatwo poszło i dlatego kompletnie mnie nie przekonuje. To nie Ida, to tylko zamysł scenarzystki i reżysera. Myślę, że „prawdziwa” Ida nigdy by tak nie postąpiła. Kuszenie by jej nie uwiodło. Ale skoro Bóg wybaczył Marii Magdalenie wybaczy i Idzie.
Końcowe sceny samobójstwa i przebieranki pobrzmiewają Lokatorem Polańskiego i tego już było naprawdę za wiele. Zakończyłam seans zażenowana. Nie kupuję ani Idy ani Oskara dla filmu, nie kupuję żadnej z wyłożonych na półmisek prawd, nie kupuję sposobu myślenia, który na siłę mam przyjąć. A może na wiarę? Tylko którą? Duńską?
PODSUMOWANIE
Najlepsze podsumowanie w dyskusji o filmie jest końcówką recenzji pana Wiesława Kota i ripostą internauty o nicku Dość.
WK:
To, że „Ida” się sprawdziła poza granicami Polski, powinno nas nauczyć, jak opowiadać o polskich problemach w sposób zrozumiały za bliższą, dalszą i najdalszą granicą. To oznacza, że musimy naszą historię upraszczać, okrawać, ociosywać, przycinać, formatować na użytek zagranicznego widza. Więc wniosek jaki płynie z ,,Idy” dla naszego filmu? Ludzie, bierzmy kartkę papieru. Piszmy i kreślmy, raz, drugi, dziesiąty, pięćdziesiąty, aż ta historia uzyska taki kształt, że on jest czytelny dla widzów ulicy w Nowym Jorku. A tam mieszkają imigranci z Polski, Sri Lanki, Rosji i Wenezueli. I dla nich wszystkich ta fabuła ma być czytelna.
Ćwiczmy się w tym.
D:
Mistrzu. Upraszczać można ułamki, okrajać można materiał, ociosać można kawałek lipy, przycinać można żywopłot, a formatować można dysk. Piękno historii polega na tym iż jej już nie zmienimy. Zmieniać możemy jutro poprzez to co zrobimy dzisiaj. Zmiany w historii to kłamstwo, zamazywanie, wypaczanie faktów, zmiana czynów poprzez ich złą interpretację. Historia to historia i czy się to komuś podoba czy nie jest jaka jest i już się jej nie zmieni bo już jest … historią. Możemy ja się chlubić, możemy się jej wstydzić, możemy być z niej dumni albo możemy jej żałować, ale nie możemy jej zmieniać bo już nie będzie historią. Wtedy historia stanie się legendą, baśnią lub co gorsza wspomnieniem.
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.