Archive for Styczeń, 2015

28 stycznia, 2015

Współcześni „ludo-żercy”, czyli jak się ma turystyka

Słowo turystyka pochodzi z języka francuskiego (tour), przyjętego także w angielskim i oznacza wycieczkę lub podróż, zakładającą powrót do punktu wyjścia. Jest to dziedzina usług dla ludności pomocna w realizowaniu tzw. przestrzennej ruchliwości, związanej z dobrowolną zmianą miejsca pobytu, środowiska i rytmu życia. Określa współczesny styl życia, jest sposobem poznawania świata,  daje możliwość odpoczynku, relaksu, regeneracji sił, poprawy stanu zdrowia, wspiera rozwój gospodarczy i społeczny regionów turystycznych. Udział w turystyce jest efektem realizacji potrzeb współczesnego człowieka, które określają cel i motywację do podjęcia powiązane z określoną wartością.

Obecnie jednak pojęcie to zostało rozszerzone do definicji przemysłu turystycznego. Zatem jest to gałąź związana z produkcją dóbr i usług wymagająca określonej infrastruktury. Istotne są na tym polu wszelkie działania związane z przekształcaniem przestrzeni i przystosowywaniem jej do potrzeb turystyki, co przyczynia się niejednokrotnie do zmian w krajobrazie czy degradacji środowiska naturalnego. Powstają nowe drogi, lotniska, hotele, baseny, parki rozrywki, restauracje, kawiarnie, kluby nocne, miejsca noclegowe, wzrasta produkcja wyposażenia, żywności, pamiątek, zwiększa się zapotrzebowanie na personel. Wpływa to oczywiście na transfer ludzi i pieniędzy, a dzięki ogromnym staraniom możliwe jest zaspokojenie wszelkich potrzeb turystów i osiągnięcie ich satysfakcji.

źródło: Internet

źródło: Internet

Tęsknota za nieznanym

Ludzie podróżowali od czasów starożytnych powodowani chęcią zobaczenia ciekawych budowli lub wzięcia udziału w wydarzeniach religijnych czy obchodzonych gdzie indziej świętach. Budowano drogi, statki, kompletowano karawany, by zaspokoić ludzkie potrzeby z samego szczytu piramidy Masłowa – potrzebę wiedzy, zrozumienia, nowości, harmonii, piękna, samorealizacji… Nikomu nie trzeba przypominać, że podróże kształcą, ale jak mawiają starzy Chińczycy… tylko ludzi wykształconych.

Podróże, nie turystyka.

Dawni podróżnicy, sprzed czasów konkwistadorów, poznawali dalekie kraje, opisywali je, przywozili zza mórz nowe mapy, portrety napotkanych w drodze Innych, rysunki ich domostw, zwyczajów, przedmioty codziennego użytku, nieznane rośliny i tęsknotę za nowo poznanymi miejscami. Opowiadali historie o odległych lądach, które rozwijały nie tylko wyobraźnię, ale otwierały także nowe horyzonty. Na takie podróże stać było niewielu, ale ich wysiłek można zmierzyć dzisiaj zasięgiem poznania. Dawni podróżnicy wnikali w szczegóły, uczyli się języków, zawierali znajomości, prowadzili interesy. Dzięki nim nastąpił rozwój handlu i nauki.

Dzisiaj zostało ich już niewielu… To ci, którzy wciąż pakują alpejki, zakładają trapery i przemierzają mało uczęszczane szlaki na rowerach, motocyklach lub pieszo. Chcą zmierzyć się z globalnym skurczonym światem, który oferuje wszystko, wszędzie i każdemu, a jeśli jeszcze nie oferuje, oznacza to tylko tyle, że na udostępnienie potencjalnych rozwiązań trzeba poczekać krótką chwilę zanim zostaną „odkryte”. Nierzadko podróżnicy zostają tam, gdzie mocniej zabiły ich serca. Rozmawiają, biesiadują, śpią, śmieją się i płaczą razem z tymi, którzy okazali się tak wspaniałomyślni, by otworzyć im swoje drzwi i serca. Będąc w drodze są Innym i jednocześnie Tym Samym.

Iluzja

Turyści, wkręceni w machinę przemysłu turystycznego, mają zgoła zupełnie inny status. Nie pozwala on im nawet na chwilowe zagnieżdżenie się w miejscu docelowym. Nocują w hotelach, biegają po ściśle wyznaczonych trasach, okupują bary all inclusive, narzekają na obsługę, wymagają… Cóż, inaczej być nie może. Jeśli rozwija się jakakolwiek gałąź przemysłu, musimy być przygotowani, że z czasem stanie się coraz bardziej drapieżna. Nowe możliwości i technologie zapewnią większy komfort, wyznaczą nowe trendy, stworzą marki i korporacje. Morza pieniędzy płynące z kont na konta nie zostawią skrawka nadziei na humanizm, nie łudźmy się. Produktem końcowym jest konsumpcyjny potężny multipotwór – turysta. Godzilla depcząca rezerwaty, King-Kong eksplorujący luksusy pięciogwiazdkowych hoteli, Lewiatan ekskluzywnych restauracji i Chupacabra unżonej obsługi. Ma słono zapłacić za komfort i atrakcje, nad którymi czuwają obie strony geszeftu, ma być wkręcony w machinę iluzji, zadowolony, dopieszczony, upity szumem morza i palm… I tak jest.

Zasłużony wypoczynek, źródło: Internet

Zasłużony wypoczynek, źródło: Internet

Kim więc jest dziś turysta? Pożądanym acz męczącym produktem, któremu, jak długo oczekiwanemu potomkowi, pozwala się spełniać wszelkie zachcianki, przynoszącym jednocześnie horrendalne zyski międzynarodowemu kapitałowi. Pułapka tkwi w tym, że monopol na turystę mają dzisiaj wielkie agencje, wśród których jakakolwiek alternatywa ma niewielkie szanse przetrwania – patrz: darwinizm społeczny.

W związku tym odbiór turystyki i obraz turysty zmienia się z pozytywnego na negatywny. Wysiłek i aktywność stały się niemodne, szacunek i partnerstwo w kontaktach z mieszkańcami, nauka języka lub pogoń za naturą to zakurzone eksponaty, w zamian promowane są podróże grupowe, głównie urlopowe i modelowe, z całą dbałością o konsumpcję, bierność i komfort.

Wielu ludzi uważa, że turystyka jest czynnikiem postępu. Ten mit wrośnięty silnie w naszą świadomość pozwala sądzić, iż dzięki turystom powstaje coś cennego. Niestety w dobie wszelkich światowych kryzysów jak: energetyczny, klimatyczny, demograficzny, żywnościowy, sanitarny, bezpieczeństwa i tożsamości, beztroski i egocentryczny turysta przynosi więcej szkód niż pożytku.

Zaprojektowana spontaniczność

Jeśli najważniejszym celem dzisiejszego przemysłu turystycznego jest przyciągnięcie turysty, zatrzymanie go i zmuszenie do maksymalnych wydatków, trudno nie zauważyć stosowanych w tym celu manipulacji. Turystę zamyka się w szczelnych enklawach równoległej rzeczywistości o skłonnościach segregacyjnych. Do 5 gwiazdek oprócz niego nikt nie ma wstępu, obsługa trzyma buzię na kłódkę, policja pracowicie wymiata z czerwonych dywanów ludzi mieszkających w pobliżu, dzielnice obsługi zwykle dzieli od turystycznego raju stosowna odległość, a kontakty z tubylcami są niemile widziane i na wszelkie sposoby utrudniane. Dzięki tym zabiegom poznanie staje się z reguły niemożliwe.

I nic nie jest spontaniczne, nawet jeśli na takie właśnie wygląda.

Inżynieria społeczna posługująca się głównie zespołem technik służących osiągnięciu określonych celów poprzez manipulację społeczeństwem, określanych mianem socjotechnik, dba o porządek również w turystyce i jeśli ktoś samodzielnie nie dotrze do wiarygodnych informacji, zobaczy tylko to, co wolno mu zobaczyć. Prywatną plażę odgrodzoną wysokim żywopłotem od  strefy przemysłowej lub bazy wojskowej i „żywiołowe” nighlife za szczelną kurtyną zapewnień o czyhających na zewnątrz niebezpieczeństwach.

Luksus Karaibów, źródło: Internet

Luksus Karaibów, źródło: Internet

Realizm Karaibów, źródło: Internet

Realizm Karaibów, źródło: Internet

Slogany reklamowe sprzedadzą wszystko i wszystkim. Odwołując się do naszej wyobraźni zapewnią, że kamienista plaża to gwarancja braku uciążliwego piachu, oddalony o 30 km od centrum hotel będzie okazją do zwiedzenia „interesującej wioski rybackiej”, natomiast pustynia podziała zgoła terapeutycznie, bo odizolowani od miejskiego gwaru i tempa na pewno odpoczniemy. Czulibyśmy się pewnie równie wspaniale na platformie wiertniczej „kołysani magicznym morskim prądem”, gdyby taka oferta pojawiła się w którymkolwiek z biur podróży. Slogan to tylko slogan. Słowa „magiczna podróż” i „baśniowy raj” są wyłącznie argumentem handlowym i mają tylko nas uwieść. Nic więcej.

Turystyczna „fabryka snów” sprowadza do banału wszelkie wyższe potrzeby człowieka. Za fasadą pawiego ogona nie zawsze czeka zimny drink, jest za to złudzenie, że właśnie przeżywamy coś „absolutnie fascynującego” i iluzja bycia „wyjątkowym”, nic to że w królestwie kiczu, plastiku i reklamy.

Mało

Ponieważ „show must go on”, turystyczna „fabryka snów”, stając na wysokości zadania, przekonuje nas, że to wszystko, co do tej pory oferowała, to jednak za mało. Mało gwiazdek, mało plaży, mało alkoholu, mało atrakcji… Od czego menedżerowie i marketingowcy? Jeśli czegoś nie ma, stwórzmy to! Jak grzyby po deszczu powstają nowe atrakcje. Najbardziej pożądana turystyka ma zawieźć klienta jak najdalej, ma mu dać jak najwięcej i jak najlepiej. Oczywiście „jak najlepiej” traci tu swoje dawne znaczenie i przekracza wszelkie zasady dobrego smaku, uznając wyłącznie jedną zasadę: żadnych ograniczeń.

Rezerwat Masai Mara, Kenia, źródło: Internet

Rezerwat Masai Mara, Kenia, źródło: Internet

Iluzja Czarnego Lądu, luksusowe lodge w Kenii, źródło: Internet

Iluzja Czarnego Lądu, luksusowe lodge w Kenii, źródło: Internet

Mamy więc spektakle w wioskach kulturowych, gdzie markowe obiektywy robią zdjęcia małym murzyniątkom, a na facebooku opłakuje się ich niewdzięczny los, mamy obdarowywanie dzieciaków z gett zużytymi maskotkami i nieświeżymi lalkami, mamy safari, podczas którego grupki przybyłych raczą się winem i przekąskami wprost z maski jeepa, a za plecami, prawdopodobnie jednak głodny, tłumek tubylców umila im ekskluzywny pobyt w niemal sześciogwiazdkowych lodge’ach śpiewem…

W biedakrajach, gdzie średni miesięczny zarobek tubylca oscyluje w granicach 10 dolarów* (oby), odbywają się niewiarygodne spektakle, organizowane specjalnie dla bogatych turystów. Można uczyć się tańczyć, tkać, gotować, przebierać się w kolorowe stroje, spożywać wykwintne posiłki, degustować bajońsko drogie wina, w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku wspierania biedaków, bo przecież to „dzięki nam mają pracę”. Należy się słowo wyjaśnienia: dzięki wam „Mili Państwo” pracę mają bonzowie sektora turystycznego, a biedak zawsze jest okradany.

Jeszcze mało

Z tego nudnawego po kilku wyjazdach blichtru rodzi się potrzeba czegoś nowego. Można więc zmienić kierunek podróżowania i z tak pożądanych zwykle tropików pójść w stronę lodowców, mongolskich stepów, ostępów Zabajkala, Alaski lub Grenlandii… Mało? Oczywiście. Dajemy więc szansę, oczywiście za odpowiednią opłatą płynącą wprost do kieszeni „narkooperatora”, zobaczenia brazylijskiej faveli od środka. Wjeżdżamy jeepami z uzbrojoną obstawą i fascynujemy się biedą, upodleniem, poniżeniem. Mało? Tak. No to jedziemy na wojnę. Najlepiej na wzgórza Golan, by napawać się śmiercią i zniszczeniem. Rozrywka, jaką jest obserwowanie z bezpiecznej odległości wojny, nie jest w Izraelu nowością. „Wojenni turyści” okupują punkty widokowe, sprawiając wrażenie, że właśnie są na rodzinnym pikniku, kontestują eksplozje rakietowe i starcia wojsk. Czyżby mało? Niestety.

Nietypowe formy turystyki stają się coraz popularniejsze i są szansą na swoistą specjalizację dla biur podróży, zwłaszcza małych, by wybić się na trudnym, opanowanym przez molochy rynku. Modne jest odwiedzanie opuszczonych miast, cmentarzysk, katakumb – turystyka urbex, slumsów – turystyka slumsowa, miejsc starć zbrojnych – wojenna, miejsc katastrof nuklearnych jak Czernobyl… Są też turystyka adopcyjna, medyczna, tanatoturystyka… Tak wiele możliwości w świecie, na którego mapach nie ma już białych plam… Chęć zadeptania wszystkiego.

Kuriozalnie mało

Absolutnym kuriozum w dziedzinie turystyki slumsowej jest prywatny rezerwat dzikich zwierząt Emoya w Bloemfontein w Republice Południowej Afryki. W hotelu ze SPA i centrum konferencyjnym można przeżyć zaiste „niebanalne” turystyczne doświadczenie – pobyt w slumsach Shanty Town, specjalnie na tę okazję wybudowanych.

Urocza Emoya w Bloemfontein , RPA, źródło: Internet

Urocza Emoya w Bloemfontein , RPA, źródło: Internet

Równie urocze Shanty Town w Emoya, źródło: Internet

Równie urocze Shanty Town w Emoya, źródło: Internet

Na stronie internetowej znajdujemy informacje o domkach z blachy falistej, wyposażonych w lampę naftową, świece, radio na baterie, palenisko do przygotowania posiłków i ubikację. Proponuje się doświadczenie życia w tej scenerii, w bezpiecznym otoczeniu prywatnego rezerwatu dzikich zwierząt. Z ogrzewaniem podłogowym i wifi! Jak widać na zdjęciach, to jednak tylko… sceneria.

Parodia i głupota osiągnęły apogeum, ale chętni są, a że niesmaczne? Co z tego. Odarcie człowieka z godności zyskało w turystyce status luksusu, a współczesna kolonizacja i arogancja osiągnęły punkt krytyczny. Wstyd nie ma tu nic do rzeczy, bo mimo części głosów przeciw, druga część jest jak najbardziej za, uznając że taka forma może przynieść jakąś naukę, a ubodzy zyskają. Nic bardziej mylnego. Pogoń za tego rodzaju doświadczeniem jest głupim zachowaniem głupiego i bogatego białego wobec innoskórego i biednego. Jest kompletnym brakiem empatii dla ludzi żyjących w warunkach urągających postępowi i humanizmowi. Budzi protest i niezrozumienie, w jaki sposób można się dobrze bawić, gdy obok ludzie żyją w skrajnej nędzy i umierają za plecami rozpasanego turysty, który ma nadmiar tego, czego człowiek żyjący tam na co dzień nigdy nie doświadczy. Bawienie się ubóstwem i wynoszenie go do rangi rozrywki jest odrażające, można je też uznać za objaw psychopatii.

Antidotum na kryzys

Turystyczny konsumeryzm, rozrośnięty do niewyobrażalnych rozmiarów, budzi wstręt. I słusznie. Jednostki myślące szukają więc rozwiązań alternatywnych. Może pora zrezygnować z usługodawców, kupować samodzielnie bilety, poznawać ludzi w Internecie i korzystać barterowo ze swoich dóbr. Może pora przestać być klientem, odmówić statusu „ludo-żercy” i zacząć znowu podróżować. Można korzystać z couchsurfingu (międzynarodowa sieć wymiany noclegów) czy greeters (wolontariusze przyjmujący podróżujących darmowo z wymianą). Można tworzyć podobne społeczności, zakładać strony internetowe, uczyć się języków, lub choćby podstaw przed wyjazdem, wymieniać informacjami, zyskiwać świadomość, rozwijać…

Odpowiedzialnie, etycznie, szczerze i z szacunkiem odnosić się do swoich partnerów w podróży, być Człowiekiem. Innym i Tym Samym.

*

18 stycznia, 2015

„Surrealizm rewolucji kubańskiej”

W 1961 roku Fidel Castro i Che Guevara grali w golfa na opuszczonych terenach Country Clubu w Hawanie i rozmawiali o tym, jak Kuba mogłaby zainwestować w kulturę. Wkrótce potem przedstawili plan budowy Narodowego Instytutu Sztuki na opuszczonych polach golfowych w zachodniej części miasta.

Dzięki tej dyskusji powstał zespół obiektów o niezaprzeczalnej wartości estetycznej. Projekt Narodowego Instytutu Sztuki, autorstwa architektów Ricardo Porro, Vittorio Garattiego y Roberto Gottardiego (1961-1965), obejmujący szkoły/wydziały: tańca nowoczesnego, sztuk plastycznych, sztuk scenicznych, muzyczną i baletową, składał się z pięciu odrębnych obiektów rozlokowanych na terenach byłych pól golfowych. Został on uznany za jedno z najbardziej spektakularnych osiągnięć  architektury drugiej połowy XX wieku.

Od lewej architekci: Ricardo Porro, Roberto Gottardi i Vittorio Garatti, fot. Internet

Od lewej architekci: Kubańczyk Ricardo Porro, i Włosi – Roberto Gottardi oraz Vittorio Garatti, fot. Internet

Pomysł wywodził się z pragnienia rządu rewolucyjnego, aby stworzyć w Hawanie centrum edukacji artystycznej na najwyższym poziomie nie tylko w skali lokalnej, ale też światowej, w celu kształcenia twórców pochodzących z krajów Trzeciego Świata, ze szczególnym uwzględnieniem Ameryki Centralnej i Południowej. Ricardo Porro, profesor projektowania na Wydziale Architektury Uniwersytetu Centralnego Wenezueli w Caracas, został powołany przez rząd kubański, aby nadzorować prace. Z chęcią przyjął to stanowisko, tym bardziej, że mógł dzięki temu powrócić na Kubę, z której wyemigrował w 1957 r. W pierwszych latach po rewolucji naród kubański nastawiony był optymistycznie w związku z czym prace budowlane ruszyły pełną parą, a instytut wznoszono jako symbol niemal nieograniczonych możliwości nowego rządu.

Porro był głównym koordynatorem prac, zaprojektował Szkołę Sztuk Plastycznych i Szkołę Tańca Nowoczesnego; Vittorio Garatti był autorem projektu Szkoły Baletowej, a Roberto Gottardi – Szkoły Muzycznej i Szkoły Sztuk Scenicznych.

Widok satelitarny na teren dawnych pól golfowych i szkoły od lewej: Szkoła Baletowa, Szkoła Muzyczna, Szkoła Tańca nowoczesnego, Szkoła Sztuk Dramatycznych, u góry Szkoła Sztuk plastycznych, zdjęcia Google Map

Widok satelitarny na teren dawnych pól golfowych i szkoły od lewej: Szkoła Baletowa, Szkoła Muzyczna, Szkoła Tańca Nowoczesnego, Szkoła Sztuk Scenicznych, u góry Szkoła Sztuk Plastycznych, zdjęcia Google Map

Chociaż każdy z architektów pracował niczym nie skrępowany i absolutnie wolny, wszyscy opierali się na pewnych wspólnych założeniach. Tak więc, mimo różnorodności poszczególnych projektów, kompleks szkół osiągnął pewną spójność wizualną. Architekci starali się zintegrować swoje budynki z krajobrazem, odnosząc się z wielkim szacunkiem do  środowiska naturalnego, by nie naruszyć w żaden sposób równowagi, m.in. projektowali specyficzne chodniki łączące aule i dziedzińce danej szkoły. Strategię tę wprowadził Porro, opierając się na swoich wspomnieniach z dawnej Hawany.

Problemy polityczne i ekonomiczne ówczesnej Kuby i nałożone przez USA embargo spowodowały, że w kraju brak było cementu portlandzkiego i stali. To z tego powodu wszystkie budynki dostosowane były do ujednoliconej metody konstrukcyjnej, opartej na wykorzystaniu sklepień katalońskich *. Na placu budowy królowały cegła, płytki ceramiczne i dachówka z terakoty.

Sklepienia katalońskie, Szkoła Tańca, fot. Internet

Sklepienia katalońskie, Szkoła Tańca Nowoczesnego, fot. Internet

Szkoła Tańca Nowoczesnego została pomyślana jako rozbita tafla szkła, podzielona na „odłamki”, symbolizujące obalenie starego porządku. Jej fragmenty koncentrowały się wokół placu wejściowego, skąd rozchodził się system uliczek i podwórek ocienionych kopułami i arkadami.

Z kolei Szkoła Sztuk Plastycznych nawiązywała do wioski afrykańskiej, a owalne studia zostały zaplanowane z górnymi otworami, by artysta mógł jak najlepiej obserwować oświetlonego modela.

Szkoła Sztuk Plastycznych, fot. Internet

Szkoła Sztuk Plastycznych, fot. Internet

Szkoła Sztuk Scenicznych Roberto Gottardiego została zainspirowana sztuką starożytną. Punktem centralnym jest amfiteatr, wokół którego skupiają się położone w niewielkich odległościach kompaktowe w formie budynki o prostej miejskiej formie, które w bryle przypominają twierdzę. Ruch wewnątrz odbywa się wąskimi uliczkami na podobieństwo teatralnej kulisy.

Szkoła Sztuk Scenicznych, fot. Internet

Szkoła Sztuk Dramatycznych/Scenicznych, fot. Internet

Szkoła Muzyczna, zaprojektowana przez Vittorio Garattiego, ma kształt serpentyny wijącej się na długości 330 metrów i schodzącej pod ziemię, gdzie znajduje się m.in. sala prób. W dachach znajdują się schodkowe lub tarasowe zmiany poziomu, a całość nawiązuje do rzecznych meandrów, niektórzy widzą w niej robaka. Wyposażona jest w boczne tarasy, symbolizujące łodzie.

Szkoła Muzyczna, fot. Internet

Szkoła Muzyczna, fot. Internet

Drugi z projektów Garattiego – Szkoła Baletowa składa się z licznych kopuł katalońskich, z których część ma formę rozpiętych półokrągłych namiotów. Kompleks łączy pofalowana powierzchnia dachu, mogącego również służyć jako ciąg komunikacyjny. Mieszczą się tu m.in. trzy pawilony taneczne i rotunda, gdzie można prezentować występy.

Szkoła Baletowa, zdjęcie  lat 60., Fot. Internet

Szkoła Baletowa, zdjęcie lat 60., Fot. Internet

Początkowo podczas projektowania kompleksu panowała absolutna wolność budżetowa i niezależność w podejmowaniu decyzji. Wkrótce jednak okazało się, że koszty budynków i niepowtarzalność projektu spowodowały liczne skargi o nieumiejętność gospodarowania i burżuazyjne zapędy, co osłabiło poparcie dla projektu i w 1965 r. jego realizacja została wstrzymana. Spośród pięciu budynków tylko trzy zostały częściowo zrealizowane i wykorzystane. Porro wyjechał do Paryża, Garatti do Mediolanu, na miejscu pozostał tylko Gottardi.

Projekt został wskrzeszony dopiero po ponad ćwierćwieczu w roku 1991, kiedy część kompleksu została już niemal całkiem zniszczona. Gottardi zaprosił wtedy Johna Loomisa, kalifornijskiego historyka architektury, by zobaczył, co pozostało z tych niezwykłych obiektów. Loomis powiedział, że zaskoczył go realizm magiczny architektury i krajobrazu. W późnych latach 90. opublikował pracę, rehabilitującą kubańską architekturę rewolucyjną (Rewolucja formy. Zapomniane Szkoły Artystyczne Kuby). Było to zwrócenie uwagi świata na to bezcenne dzieło i zaowocowało w 2000 roku wpisaniem Narodowego Instytutu Sztuki na listę Światowego Funduszu Zabytków (obecnie rozważa się wpisanie go na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO). Po lekturze książki Loomisa Castro poczuł wyrzuty sumienia i skrytykował urzędników za przyczynienie się do zaniedbania budowy i niszczenia obiektów.

W grudniu 1999 roku Porro i Garatti zostali z powrotem zaproszeni do Hawany, aby zakończyć budowę. Prace postępowały jednak powoli, pieniędzy było mało, a priorytetem stały się hotele, istniało też pilne zapotrzebowanie na mieszkania, co doprowadziło po raz kolejny do zatrzymania projektu. Takim oto sposobem Narodowy Instytut Sztuki nigdy nie został ukończony, a studenci nauczyli się pracować w na wpół zrujnowanych budynkach.

Projekt Porro, Garattiego i Gottardiego ma na świecie niewielu rywali. Budynki łączą w sobie futurystyczny design i prostotę wykorzystanych materiałów, zmysłowość języka przekazu wizualnego i potwierdzenie kubańskiej mieszanki rasowej. Znajdziemy tu odwzorowania afrykańskich wiosek, splatające się z kolonialnymi i bardziej europejskimi czy klasycznymi elementami, które przenika żywiołowość bujnej tropikalnej natury. To właśnie jej architekci złożyli hołd w postaci rozwiązań geometrii organicznej.

Szkoła Baletowa, fot. Internet

Szkoła Baletowa, fot. Internet

Twór ten  nigdy więc nie mógł pasować do prostego stylu funkcjonalnej sowieckiej architektury lat pięćdziesiątych z prefabrykatów i ta mało subtelna różnica doprowadziła do jego ostrej krytyki, jako indywidualisty pozbawionego cech rewolucji, opartego na kryteriach czysto estetycznych zamiast na socjalistycznym rygorze. Krytyków szczególnie bulwersowała zmysłowość budynków i głośno wyrażali swoją nieufność wobec katalońskich kopuł. W obliczu antagonizmów podnoszono również kwestię, że Porro pochodził z burżuazji, a nie z proletariatu, a dwaj pozostali nie byli nawet Kubańczykami.

Projekt Narodowego Instytutu Sztuki w Hawanie na odległej Kubie do dziś wzbudza emocje. Łączy w sobie niewątpliwie pasję i talent twórców, które sprawiły, że stał się wizjonerską metaforą kultury kubańskiej, fuzją kodów nowoczesności, kolonialnej tradycji i odzyskanej czarnej kultury, reprezentującej „surrealistyczny” etap rewolucji kubańskiej.

Szkoła Sztuk Plastycznych, fot. Internet

Szkoła Sztuk Plastycznych, fot. Internet

Szkoła Sztuk Plastycznych, fot. Internet

Szkoła Sztuk Plastycznych, fot. Internet

Szkoła Tańca Nowoczesnego, fot Internet

Szkoła Tańca Nowoczesnego, fot Internet

* Kopuła katalońska lub kopuła murowana jest unikalną techniką tradycyjnej konstrukcji katalońskiej. Obejmuje pokrywanie cegłami kopuły na całej zewnętrznej powierzchni lub tylko okładanie jej łuków i przęseł, co tworzy długie ceglane ciągi. Sklepienia tego rodzaju kopuł również okładane są cegłami.

W 2000 roku podjęto się renowacji Narodowego Instytutu Sztuki. Oczyszczono wnętrza budynków z roślin i chwastów, wycięto drzewa wrośnięte w budynki i oplatające je korzeniami, wyrównano teren. Do tego celu posłużyły plany Porro (zm. 24 grudnia 2014 r.) i Garattiego, z którymi podjęto współpracę podczas renowacji. Prace budowlane wewnątrz obietów rozpoczęły się w 2003 roku w dwóch szkołach – Sztuk Plastycznych i Tańca Nowoczesnego. Były one jednak utrudnione z powodu braku odpowiednich materiałów, które należało przygotować według projektu, a czasem zastąpić innymi, korzystano też z kosztownych zagranicznych komponentów. Podjęto również decyzję o odnowieniu bądź wymianie instalacji elektrycznej i wodno-kanalizacyjnej, jak również zakupiono nowy sprzęt i meble. Od 2004 roku prowadzone są prace renowacyjne w Szkole Sztuk Scenicznych.

Plany szkół i więcej zdjęć na http://www.lajiribilla.cu/galeria/escuelas-de-arte-de-cubanacan