Archive for Listopad, 2012

16 listopada, 2012

„Lato, jesień, zima, wiosna – Do Boliwii droga prosta!”

Tytuł: fragment wiersza Edwarda Stachury „Ach, kiedy znów ruszą dla mnie dni”

Fot. Valerio Giulianelli – Santa Cruz, internet

Ludzie mówią, że Boliwia jest rajem na ziemi, bo nie wyraziła zgody na wprowadzenie GMO [1], od 21 grudnia 2012 roku nie będzie wolno tam sprzedawać coca-coli, a  McDonlad’s wycofał się z tego kraju w 2002 po pięciu latach działalności (od 1997). Boliwijczycy stanęli twardo na pozycji obrońców empanadas (ciasto nadziewane mięsem, rybami, warzywami, itp. pieczone w piecu). „Kultura pokonała ich ponadnarodowość w zglobalizowanym świecie” – powiedział Fernando Martinez, reżyser dokumentu o przyczynach zniknięcia fastfudowego potentata z tego pięknego kraju. Przyczyn należy jeszcze upatrywać w tym, że u Wuja Maca koszt jedzenia był nieporównywalnie wysoki w stosunku do zarobków Boliwijczyków – hamburgery kosztowały ponad 3 dolary (25 bolivianos) za sztukę, większość z jedzenia „domowego” to 7 bolivianos, czyli mniej niż dolar, a średnie miesięczne zarobki w tym kraju kształtują się na poziomie 800 bolivianos = 95,56 EUR.

NO, TO JEST RAJ!

Ludzie plotą androny o Boliwii i już pakują się całymi rodzinami z dobytkiem, sąsiadami i bliższymi znajomymi.

Ale.

Ludzie wiedzą tylko to, co im powiedziano. Gdyby sami zasięgnęli języka, być może byliby zaskoczeni informacjami, które odkryją. Ludzie mówią także rzeczy oderwane od rzeczywistości. Powtarzają je z nadzieją, że mogą jeszcze dokądś uciec ze swoich sterylnych łazienek, od plazmowych telewizorów i laptopów, niebotycznie zmęczeni cywilizacją wielkich korporacji albo treningiem w siłowni. Czytają o Boliwii w notkach turystycznych biur podróży, po polsku lub po angielsku, rzadziej po hiszpańsku, nigdy tam nie byli, ale wiedzą najlepiej.

Piszę ten tekst, bo podobne opowieści o Boliwii i innych „rajach” doprowadzają mnie do pasji, a osoby, które je bezrefleksyjnie powtarzają i rozpowszechniają, chętnie zobaczyłabym w szkolnej ławie, jak wkuwają na blachę na przykład historię Potosi, żyją w Boliwii za 100 euro miesięcznie, albo fascynują się zapiskami misjonarzy „nawracających” Indian na katolicyzm…

Moim zamiarem nie jest dyskredytowanie Boliwii czy Ameryki Południowej, moim zamiarem jest przybliżenie odrobiny prawdy, krzty prawdy, wierzchołka góry lodowej prawdy na podjęty temat. Nikogo także nie zamierzam oświecać i jeśli ktoś szuka w Boliwii raju na Ziemi, spokoju czy wytchnienia od rzędów cyferek na ekranie komputera, nie pozostaje mi nic innego jak sarkastycznie życzyć mu miłych wakacji.

A jeśli ktoś zada pytanie, po co mi te wyjaśnienia i informacje, lub po co jemu… Po co ma o tym wiedzieć, kiedy będzie podziwiał piękne krajobrazy albo kolorowe papugi i tukany w czasie zasłużonych wakacji, odpowiem politycznie niepoprawnie – po to, żeby nie być bezużytecznym.

Bezużyteczność ludzka to wiara w pierwszeństwo brandingu i celebrities nad realnym życiem. Bezużyteczność to bujanie w obłokach egzotycznych krajów bez minimum wiedzy o ich korzeniach. To ignorancja i ślepota współczesnych pokoleń, prowadzące do niszczenia „rajów”, których tak bardzo potrzebujemy. Jeśli się nie przebudzimy, za 50 lat nie zobaczymy Masaja ani Indian Amazonii nawet w tzw. wioskach kulturowych. Nikt nie będzie pozował za dolara do zdjęć przed obiektywami drogich aparatów. Staną się one bezużyteczne, a przemysł lotniczy padnie, bo w egzotycznych „rajach” nie będzie niczego i nikogo do oglądania. Chyba że wykupimy wczasy, by podziwiać zniszczenia, jakich w pocie czoła dokonaliśmy, bo nikt nie słuchał tysiącletniej mądrości tylko bezwolnie podążał śladem boginii technologii, która „no habla español” (nie mówi po hiszpańsku – E. Galeano).

Nie sposób, mówiąc o Ameryce Południowej, mówić o jednym tylko kraju. Zaczęłam od Boliwii, ale wszystkie Jej kraje są jak naczynia połączone. Bije w nich jedno serce, skolonizowanych i udręczonych. „Otwarte żyły Ameryki Łacińskiej” (Las venas abiertas de América Latina) to tytuł wspaniałej historii tego kontynentu, autorstwa Eduardo Galeano, urugwajskiego pisarza i dziennikarza. I, proszę mi wierzyć, Ameryka Łacińska ma otwarte żyły, od czasów Kolumba do dziś.

LATYNOSI

Mieszkańców tego kontynentu i krajów hiszpańskojęzycznych, leżących w obrębie kontynentu, a więc także w Ameryce Środkowej, popularnie nazywamy latynosami. Pisowania słownikowa z małej litery. Tak nam wygodnie. Wszyscy w jednym worku. Nazywamy tak tych z Meksyku, Gwatemali, Salvadoru, Belize, Hondurasu, Nikaragui, Kostaryki, Panamy, Wenezueli, Kolumbii, Ekwadoru, Peru, Chile, Argentyny, Boliwii, Brazylii, Gujany, Gujany Francuskiej Surinamu, Karaibów… Czy ktokolwiek zastanawiał się, czy ta nazwa kogoś nie obraża, albo czy ludzie tak nazywani życzą sobie tego?

Odpowiedź jest oczywista: Nie. Nikt nigdy o tym nie myślał, a ludzie tak określani czasami naprawdę sobie tego nie życzą. Być może to tolerują, ale nazwa latynos nie jest dla nich określeniem miarodajnym czy cokolwiek o nich mówiącym. Świadczy o unifikowaniu różnych plemion i nacji, które różnią się od siebie nie mniej niż Baskowie od Katalończyków. I naprawdę nie chodzi o wygląd. Latynosi, ciemna karnacja i oczy, kręcone włosy. Jakież to… prostackie i nadal niestety kolonialne.

Przymiotnik latynoski pochodzi od formy latino, która w języku hiszpańskim oznacza po prostu łaciński. Łaciński, to inaczej wywodzący się z kultury łacińskiej, której kolebką było Lacjum, starożytna kraina na ziemiach półwyspu Apenińskiego, gdzie posługiwano się językiem łacińskim, czyli lingua Latina, który następnie stał się językiem urzędowym Imperium Rzymskiego. Z łaciny z kolei wywodzą się języki: francuski, galicyjski, hiszpański, judeo-hiszpański (sefardyjski), kataloński, korsykański, portugalski, retoromański, rumuński, sardyński, waloński. Rozprzestrzeniona przez Kościół Katolicki, łacina dotarła również wraz z misjonarzami do krajów kolonizowanych, w tym do Afryki, Ameryk Północnej, Środkowej i Południowej.  Przydomek łaciński został więc nadany światu odkrytemu przez kolonizujących go głównie Hiszpanów i Portugalczyków, a skolonizowanym narzucono zarówno ubranie, jak i wiarę, łatwe do wypowiedzenia dla Europejczyka imiona i nazwiska, język i sposób myślenia.

Latynoskie jest zatem to, co znajduje swe podłoże w wyżej wymienionej kulturze. Człowiek zaś może być Latynosem na 2 sposoby: ze względu na pochodzenie i ze względów kulturowych. Generalnie wszystko i wszyscy, wywodzący się z Hiszpanii, Portugalii i Włoch są dla mnie Latynosami. Ale z racji na imperializm łaciński, jak i imperializm chrześcijański to wszystko nieco się komplikuje. Potomkowie Latynosów (czyli Hiszpanów, Portugalczyków itd.), jak i ich kultura panują obecnie na wielu obszarach kuli ziemskiej – między innymi w Meksyku, prawie całej Ameryce Centralnej i Południowej. Z tego też powodu kolektywnie nazywa się te ziemie „Ameryką Łacińską”. Przeciwko czemu nie mam zamiaru protestować, a jedynie pragnę zauważyć, że wszystko, co było tutaj przed najazdem Latynosów latynoskie nie jest – wywodzi się z kultury, nie mającej nic wspólnego z łacińską. [2]

W taki sposób napisał w swoim blogu o pojęciu latynos i tym, co dla nas „latynoskie” Mehualiztli z Ixachitlan*, ktoś, kto naprawdę wie, o czym mówi i ma rację. Dlatego nie zamieszczam tutaj innych obiegowych i pokutujących definicji omawianego pojęcia, ponieważ są NIEPRAWDZIWE.

* Obydwie nazwy pochodzą z języka nahuatl, używanego w Meksyku (stany Puebla, Guerrero, Hidalgo, Veracruz, Meksyk i inne), Stanach Zjednoczonych, Salwadorze, Gwatemali, Nikaragui przez około 1,8 mln mówiących (!), którego wszechpotężne Google nie rozpoznaje! Wikipedia w tym języku nazywa się Huiquipedia. A my po polsku mamy z języka nahuatl takie wyrazy jak: awokado, kakao, chilli, czekolada, kopal, kojot, guacamole, mezcal, ocelot, pulque, quetzal…

Pomyślcie więc czasem o Skradzionym Kontynecie, kiedy będziecie jeść czekoladę, lecąc do któregoś z „latynoskich rajów”.

* * *

Specyfika America del Sur, czyli Ameryki Południowej jest nam kompletnie nieznana. Mamy blade pojęcie o tym kontynencie i jego współczesnych problemach. Wybieramy się tam w egzotyczne podróże, zawsze z biletem powrotnym w kieszeni. Marzymy o czymś intrygującym, chwytającym za serce… Bardzo proszę.

Tak jak nie mamy pojęcia o wysiedleniach Masajów z Serengeti i Ngorongoro po to, by koloniści mogli w świętym spokoju i luksusie wyrzynać ich zwierzęta, niszczyć ich ziemie i ekosystem, napełniając kieszenie kacyków dewizami, tak nie mamy pojęcia o współczesnym wielopostaciowym niszczeniu Ameryki Południowej, odbywającym się w świetle dziennym, na oczach całego świata. W zgodzie z prawami napisanymi i przystosowanymi do sytuacji tak, by łatwej było zawłaszczyć ten kontynent, raz już skradziony, a teraz po raz kolejny przeżywający napaść współczesnych konkwistadorów.

Rdzenni mieszkańcy CAŁEJ Ameryki Południowej to dla „lepszej” części globu LOS NADIES. Można tłumaczyć jako NIKT lub NICZYI.

Los Nadies

Sueñan las pulgas con comprarse un perro
y sueñan los nadies con salir de pobres,
que algún mágico día llueva de pronto la buena suerte,
que llueva a cántaros la buena suerte;
pero la buena suerte no llueve ayer, ni hoy, ni mañana, ni nunca,
ni en lloviznita cae del cielo la buena suerte,
por mucho que los nadies la llamen
y aunque les pique la mano izquierda,
o se levanten con el pie derecho,
o empiecen el año cambiando de escoba
Los nadies: los hijos de nadie, los dueños de nada
Los nadies: los ningunos, los ninguneados, corriendo la liebre, muriendo la vida, jodidos, rejodidos:
Que no son, aunque sean.
Que no hablan idiomas, sino dialectos.
Que no profesan religiones, sino supersticiones.
Que no hacen arte, sino artesanía.
Que no practican cultura, sino folklore.
Que no son seres humanos, sino recursos humanos.
Que no tienen cara, sino brazos.
Que no tienen nombre, sino número.
Que no figuran en la historia universal, sino en la crónica roja de la prensa local.
Los nadies, que cuestan menos que la bala que los mata.

Eduardo Galeano, urugwajski historyk, pisarz i dziennikarz

—-

Niczyi

Śnią pchły z kupionym psem
i śnią Niczyi o ucieczce z ubóstwa
że któryś magiczny dzień przyniesie nagłe powodzenie
że rozleje się obfitość powodzenia
ale powodzenie nie spływa ani wczoraj, ani dzisiaj, ani jutro, ani nigdy
nawet mżawka powodzenia nie spada z nieba
tylko dlatego, że Niczyi go łakną
i choć swędzi ich lewa ręka
podniosą prawą stopę
albo rozpoczną rok zmieniając miotłę
Niczyi: niczyje dzieci, właściciele niczego
Niczyi: żadni, nieistniejący, biegnące króliki, umierający za życia, przeklęci, po trzykroć przeklęci
Którzy nie są nawet wtedy, gdyby byli
którzy nie mówią językami, tylko dialektami
Którzy nie wyznają religii, tylko przesądy
Którzy nie tworzą sztuki, tylko rękodzieło
Którzy nie tworzą kultury tylko folklor
Którzy nie są ludźmi, tylko zasobami ludzkimi
Którzy nie mają twarzy, tylko muskuły
Którzy nie mają imienia tylko numer
Którzy nie są wymieniani w historii świata, tylko w kronikach policyjnych lokalnej prasy
Niczyi, którzy nie są warci kuli, która ich zabija.

(przekład własny)

Są więc wysiedlani podstępem albo przemocą, traktuje się ich jak mało wartościowe przedmioty, są pozbawiani swojej tożsamości, przemianowywani, odcinani od korzeni i ziemi, na której żyli i rozwijali się od tysięcy lat. Na terenach, na których współcześnie egzystują, dominują interesy i koncerny, marionetkowe rządy ich państw, będące w kieszeniach tychże, podążają za biznesem, który rzekomo ma poprawić sytuację dręczonych. Naciski powodują, że Indian się terroryzuje, a ich samoobronę traktuje jak zamach na państwowość. Nie mają żadnych praw. Spychani do slumsów czy rezerwatów, zarażani chorobami, na które nie są odporni, przywleczonymi przez białych robotników, mrą jak muchy. Ich populacje zmniejszają się z kilku tysięcy do kilkuset przedstawicieli w ciągu zaledwie np. dwóch dekad. [3]

Albo z powodu klęski suszy umierają z głodu, a rodzice nie mogący wyżywić dzieci popełniają zbiorowe samobójstwa… [4]

Na ich ziemiach postępuje deforestacja, zacieśniają się pętle kręgów izolacji ledwie już oddychających plemion, buduje się gigantyczne tamy, dające horrendalne zyski energetycznym koncernom, niszcząc ludzi i zwierzęta. Odbiera się im prawo do istnienia wymazując ich z rejestru populacji, jak na Dominikanie. [5]

Pozostawieni bez ochrony, zyskując świadomość totalnego wykorzystywania i powszechnej manipulacji, zawiązują stowarzyszenia na rzecz obrony własnych interesów. Pomagają im w tym wykształcone jednostki z ich plemion lub tutejsi aktywiści. Nie jest to jednak łatwe. Są ścigani, oskarżani o zbrodnie, których nie popełnili, zamykani w więzieniach lub… giną w nigdy nie wyjaśnionych okolicznościach. Któż ma się przejmować „przestępcami”. Na ich miejsce przychodzą inni, ale działania na rzecz obrony ludów tubylczych Ameryki Południowej i jej najbiedniejszych, zepchniętych na margines mieszkańców, to walka z wiatrakami. Któż przejmowałby się Los Nadies.

Ludzie odcinani są od wody. Zagraniczne kapitały kupują ziemię, przez którą przebiegają wodociągi i ujęcia wody pitnej, a Indianie są zmuszani do horrendalnych opłat za korzystanie z nich. Protesty we wsiach i miasteczkach kończą się atakami policji na nieposłusznych protestujących i pacyfikowaniem miejscowej ludności w tym kobiet i dzieci. Ludzie tutejsi są zmuszani do niewolniczej pracy w kopalniach, gdzie wydobywane są minerały dla zachodnich koncernów, za kilkadziesiąt dolarów miesięcznie, bez żadnej ochrony, opieki prawnej czy lekarskiej. Tracą w nich zdrowie i niejednokrotnie życie, w warunkach technicznych dokładnie takich samych, jakie panowały tu przed stuleciami. Są nadal współczesnymi niewolnikami byłych kolonizatorów. Poniżani, bici, bezwartościowi. „Niewarci kuli, która ich zabija.”

BOLIWIA W OSTATNIEJ DEKADZIE

Opisywanie Boliwii, jej położenia i piękna, zostawiam biurom podróży, które sprzedają wycieczki. Boliwia jest magicznym miejscem, ale też miejscem, które niewyobrażalnie cierpiało i cierpi. Cierpią też ludzie tego miejsca.

2000 – NAWET DESZCZ

Globalna wioska chciała odebrać Boliwijczykom „nawet deszcz”. Problemu walki o wodę w Boliwii dotyczy m.in film w reżyserii Iciar Bollain pod tym własnie tytułem.

W wielkim skrócie: 4 września 1999 roku boliwijski rząd pod przewodnictwem byłego prezydenta Boliwii Hugo Banzera udzielił koncesji na sprzedaż wody konsorcjum kontrolowanemu przez amerykańską firmę Bechtel. Oddał więc w prywatne ręce międzynarodowej korporacji wodociągi z wodą pitną! Ceny za dostawy wzrosły dwukrotnie, a WODA dla wielu Boliwijczyków stała się droższa niż jedzenie. Rząd wprowadził licencję na korzystanie ze wszystkich źródeł, łącznie ze studniami publicznymi. Rolnicy musieli starać się o pozwolenie nawet na zbieranie deszczówki (!), ponieważ rząd zakazał jej gromadzenia. Na początku 2000 roku, w trzecim co do wielkości mieście Boliwii – Cochabamba, rdzenni Indianie wyszli na ulice, groźne zamieszki i protesty przypominały wojnę domową, która została nazwana La guerra del agua – Wojna o wodę i trwała od stycznia do kwietnia 2000 roku, gdy umowa z korporacją została anulowana. Strajki i zamieszki spowodowały wprowadzenie w kraju stanu wyjątkowego i rozszerzyły się na inne miasta. Kilkaset osób zostało rannych, było też kilka ofiar śmiertelnych. Sytuacja stała się na tyle poważna, że pracownicy Bechtela uciekli z okupowanej przez protestujących Cochabamby. Efektem zwycięstwa koalicji rolników, robotników przemysłowych oraz cocaleros (rolników uprawiających kokę) było objęcie prezydentury kraju przez ówczesnego lidera i kongresmena Evo Moralesa, pierwszego indiańskiego (Aymara) prezydenta Boliwii, który rządzi krajem od 2005 roku.

Tak wyglądała Wojna o wodę w Cochabamba…
http://wyborcza.pl/1,75515,8794302,Przeciw_prywatyzowaniu_wody.html

2003 – WOJNA O GAZ

W 2003 roku prezydent Boliwii Gonzalo Sánchez de Lozada ogłosił rządowy projekt eksportu do Stanów Zjednoczonych odkrytego w połowie lat 90. w departamencie Tarija gazu. Z Tarija gaz miał być transportowany do chilijskiego portu morskiego Patillos, stamtąd miał być przewożony na barkach do Stanów Zjednoczonych. Wydobyciem oraz transportem surowca zajmować się miało konsorcjum Pacii c LNG, w skład którego wchodziło m.in. British Gas, czy hiszpański Repsol. Wskutek realizacji tego projektu Boliwia miała stracić faktyczną kontrolę nad tymi złożami.

Ogłoszenie rządowych planów zmobilizowało indiańskie organizacje kierowane przez Felipe Quispe i Evo Moralesa do walki z państwem i rządem. Pierwsze masowe manifestacje miały miejsce 19 września 2003 roku. W dniu następnym miała miejsce pierwsza masakra manifestujących. W wyniku działań wojska w miejscowości Warisata oraz Ilabaya (Altiplano) zginęło pięciu Indian Aymara. Od tego momentu rozpoczęły się masowe manifestacje, strajki generalne, boliwijska gospodarka stanęła w miejscu. 12 i 13 października miały miejsce kolejne masakry manifestantów, zginęło co najmniej 25 cywilów i jeden żołnierz. Manifestacje i strajki objęły najważniejsze ośrodki przemysłowe w kraju: Cochabamba, Potosi, Oruro, Sucre, Santa Cruz. Ostatnie wielkie manifestacje odbyły się 17 października. W ciągu roku – od stycznia do października – zginęło ponad 110 osób, a rewolta zakończyła się zajęciem La Paz i obaleniem rządu. [6]

2008 – WOJNA O… WOLNOŚĆ

11 września 2008 roku w miejscowości El Porvenir w boliwijskim departamencie Pando grupa sympatyków prezydenta Evo Moralesa została zaatakowana przez zwolenników lokalnych władz. Grupa kierowała się w stronę Cobija, stolicy regionu, aby wziąć udział w manifestacji przeciwko jego prefektowi Leopoldo Fernándezowi, który obok innych prefektów Santa Cruz, Beni, Tarija i Chuquisaca, czterech z dziewięciu boliwijskich departamentów, tworzących tzw. Półksiężyc, sprzeciwiał się urzędującym władzom. Niechęć prefektów budził m.in. projekt nowej konstytucji, mający być poddany referendum 7 grudnia, oraz realizowane przez Moralesa reformy społeczne – alfabetyzacja, opieka medyczna i społeczna zwłaszcza dla marginalizowanej ludności indiańskiej. Z rąk działających na polecenie lokalnych władz najemnych paramilitarystów, głównie z Peru i Brazylii, zginęło ok. 30 osób, a kilkadziesiąt zostało rannych.

Konfrontacja pomiędzy rządem centralnym a białą mniejszością i elitą rządzącą w bogatych w złoża gazu wschodnich departamentach, przerodziła się w otwarte walki pomiędzy zwolennikami Moralesa i lokalnymi bojówkami z ofiarami po obu stronach. Towarzyszyły im ataki na budynki publiczne, blokady dróg, lotnisk i przerywanie dostaw gazu. Działania prawicowych sił opozycyjnych sprzymierzonych z proto-faszystowskimi bojówkami były próbą wymuszenia uznania niekonstytucyjnych i separatystycznych autonomii regionalnych, sprzeciwem wobec nowej konstytucji, walką o zwrot podatku od wydobycia bogactw naturalnych, (którego 30% Morales przeznaczył na Renta Dignidad – 30-dolarowe bony dla osób w podeszłym wieku – łącznie ok. 200 mln dolarów) i otwartą akcją obliczoną na destabilizację rządu realizującego reformy zakładające redystrybucję bogactw Boliwii, co godzi w interesy bogatych regionów i tamtejszych oligarchii.

Elity, których rdzeń stanowi 100 najbogatszych rodzin, dzierżących w swoim ręku m.in. ponad 30 mln ha ziemi, zostały pokonane przez indiańskie rewolty w 2000 r. (tzw. wojna o wodę) i 2003 r., i „utraciły” w 2005 rząd centralny, który zamiast, jak do tej pory, służyć ich interesom, starał się niwelować historyczne, rasowe i społeczne nierówności Boliwii. (…)

Dla nich potwarzą jest samo istnienie prezydenta-Indianina, próbującego realizować tę „zmianę”. Mimo że czasem starają się mówić o sobie „metysi” (cholos), przedsiębiorcy i hacendados z Santa Cruz w rzeczywistości nie tolerują żadnego „mieszania ras”; to biali – k’aras – w dużej części potomkowie emigrantów z Niemiec czy Chorwacji. Rasizm zawsze był narzędziem ich dominacji. Również i dziś chętnie przenoszą konflikt o podłożu ekonomicznym na pole kulturowe. [7]

„Masakra (…) oraz przerażające sceny poniżania, zadawania bólu i cierpienia Indianom na placu miejskim w Sucre, na ulicach Santa Cruz przez bandy młodocianych faszystów mówią całej Boliwii, że biała mniejszość wie dobrze, jak wiele ma do stracenia: ich władza nie podlega więc negocjacji, ich prawo despotycznego rządzenia bierze się z koloru skóry, nie z obywatelskiego głosu. Biała mniejszość nie jest gotowa upowszechnić w jakikolwiek sposób tych przywilejów (…) ani tym bardziej poddać redystrybucji [swoich] własności i bogactw”. [8]

WIELKI BIZNES – MALI INDIANIE

Rdzenne ludy zamieszkujące region boliwijskiego Parku Narodowego Isiboro Secure (TIPNIS) ogłosiły rozpoczęcie programu manifestacji, jako środka oporu przeciwko budowie autostrady Villa Tunari – San Ignacio de Moxos, która przetnie boliwijskie departamenty Cocachamba i Beni.

Na początku maja 2011 roku boliwijski prezydent, Evo Morales podpisał umowę o współpracy w tym dziele z brazylijskimi instytucjami finansowymi i przedsiębiorstwami. Brazylijski Bank Rozwoju Ekonomiczno-Społecznego (BNDES) przekaże na budowę 306-kilometrowej autostrady 332 miliony dolarów (łączny koszt projektu to 415 mln dolarów) a głównym wykonawcą projektu będzie brazylijska firma OPA. Evo Morales podczas zorganizowanego w Boliwii w 2010 roku, Alternatywnego Szczytu Klimatycznego Ziemi zwrócił się do rdzennych ludów na całym świecie: „Przyroda, las i Wy nie jesteście na sprzedaż”. Myśl Moralesa została potwierdzona w nowej boliwijskiej konstytucji, której artykuł 352 podkreśla, że eksploatacja surowców mineralnych i duże projekty infrastrukturalne nie mogą być prowadzone w obrębie rodowych ziem indiańskich, bez konsultacji i uprzedniej zgody samych zainteresowanych. Lekceważąc zapisy konstytucyjne Evo Morales zaaprobował budowę drogi Villa Tunari – San Ignacio de Moxos, bez konsultacji z rdzennymi mieszkańcami, którzy zostaną dotknięci projektem. [9]

Między czerwcem i październikiem 2011 roku, ponad 2 tys. rdzennych mieszkańców Boliwii odbyło ponad 500-kilometrowy marsz, aby zmusić prezydenta kraju, Evo Moralesa, do wycofania się z budowy potężnej drogi przecinającej Park TIPNIS, zamieszkany przez ok. 12 tys. Indian z plemion Chiman, Yurakare i Moxenho. Większą część środków pod ten projekt wyłożył właśnie BNDES, dzięki czemu przedsięwzięcie miało w ogóle rację bytu. To jednak nie koniec: BNDES wyłożył także pokaźny ekwiwalent pieniężny pod wiele innych przyszłych przedsięwzięć, w tym budowę rozlicznych hydroelektrowni na wielkich rzekach w Brazylii, Peru, Gujanie i innych krajach. Wszystkie te projekty budzą gwałtowny sprzeciw i obawy o przyrodę, kulturę, środki utrzymania oraz środowisko życia lokalnych społeczności. Realizowane są także przy naruszaniu i łamaniu praw krajowych i regulacji międzynarodowych. Finansistów z BNDES jednak póki co, nie wiele to obchodzi: dzięki własnej lekkomyślności stają się awangardą nowej fali autorytaryzmu i naruszania praw człowieka w Ameryce Południowej. [10]

Marsz został zatrzymany w połowie września niedaleko Yucomo w prowincji Beni przez 500-osobowy oddział policji, oficjalnie po to aby zapobiec konfrontacji maszerujących z osadnikami, którzy będąc przeciwko dalszemu pochodowi, rozpoczęli nieopodal blokadę na moście San Lorenzo. (…)

Sytuacja wydawała się patowa. Nic jednak nie zapowiadało równie drastycznego finału jak ten, który rozegrał się w niedzielę 25 września (2011 r.). Dzień rozpoczął się stosunkowo spokojnie. Maszerujący odpoczywali na polu oczekując na efekty prowadzonych rozmów. (…) W trakcie rozmów, korzystając z koncentracji zebranych, oddziały policyjne zawiązały manewry obliczone, jak się później okazało, na otoczenie demonstrantów. Pod nadzorem dyrektora spraw wewnętrznych, Borisa Villegasa, o godzinie 16:30 funkcjonariusze rozpoczęli szybką i gwałtowną operację. Wielu obecnych zostało całkowicie zaskoczonych nagłym wkroczeniem policjantów, niektórzy spożywali jeszcze posiłek.

Funkcjonariusze bez ostrzeżenia prowadzili brutalną pacyfikację marszu. Obok pałek użyto gazu łzawiącego, który wywołał panikę i zamieszanie. Wśród zaatakowanych znalazł się jeden z prezesów parku TIPNIS, Fernando Vargas, przewrócony na ziemię i następnie pobity. Według relacji policjanci nie stosowali półśrodków: kopali Indian, krępowali im ręce sznurkiem a samym zatrzymanym zaklejano taśmą usta. Niektórym udawało się wymknąć z oblężenia, część znalazła schronienie w lesie. Ilość gazu i ogólna panika były tak wielkie, że wielu członków rodzin straciło kontakt z najbliższymi. Jeszcze w środę 28 września niektóre matki szukały własnych dzieci. Liczbę osób, które zaklasyfikowano jako ranne podczas zajść określono na poziomie czterdziestu. W nocy zmarło trzymiesięczne dziecko, prawdopodobnie w efekcie działania gazu łzawiącego. To jak dotąd, jedyna tragiczna ofiara akcji boliwijskiej policji.

Brutalnej pacyfikacji marszu towarzyszyły przypadki naruszenia podstawowej wolności prasy. Policjanci zabierali i usuwali kamery oraz aparaty fotograficzne dziennikarzom próbującym relacjonować przebieg wydarzeń. Jeszcze tuż przed interwencją funkcjonariusze próbowali nie dopuścić przedstawicieli prasy do obozu obrońców TIPNIS.

Zatrzymanych, i nierzadko skrępowanych uczestników marszu, wprowadzono do autobusów i samochodów ciężarowych. (…)

Od poniedziałku, dokładnie dzień po brutalnej interwencji policji, w wielu regionach Boliwii rozpoczęły się protesty i strajki głodowe w ramach solidarności z walczącymi o ochronę TIPNIS. W protestach wzięli udział studenci, obrońcy praw człowieka, organizacje kobiet, mieszkańcy wsi i ludność tubylcza. W najbardziej radykalnych hasłach padały oskarżenia: „Evo to jest rzeź” – to bezpośrednio do prezydenta Boliwii oraz: „Od wczoraj są mordercami swoich braci, wybrali ludobójstwo aby chronić własność prywatną, kontynuują swoje brutalne represje, pozwalając na dalsze zniewolenie przez hodowców koki”. (…)

Dzień po pacyfikacji marszu obrońców TIPNIS, Evo Morales ogłosił, że decyzja o budowie drogi Villa Tunari – San Ignacio de Moxos, które przetnie Park TIPNIS, zostaje tymczasowo zawieszona do czasu dokończenia narodowej debaty na ten temat. W międzyczasie mają również zostać zbadane zarzuty o tym, że konstrukcja drogi narusza Deklarację ONZ w sprawie ludności tubylczej, Międzynarodową Konwencję Organizacji Pracy ILO’169 oraz Najwyższy Dekret 22610, który nakłada w tym przypadku obowiązek konsultacji z Indianami Chiman, Yurakare i Moxenho, rdzennymi mieszkańcami TIPNIS. Boliwijski prezydent zapowiedział także konieczność przeprowadzenia referendum w departamentach Beni i Cochabamba, czyli w tych prowincjach w obrębie, których powstanie planowana droga. (…)

Park Narodowy Isiboro Secure, według spisu z 2001 roku, jest zamieszkany przez 6351 Indian Chiman, 1809 Yurakare oraz 4228 Moxenho, co w sumie daje prawie 12,5 tysiąca rdzennych mieszkańców. Indianie obawiają się, że w przypadku naruszenia struktury parku poprzez budowę drogi, w ciągu kolejnych 20 lat dojdzie na jego terenie do masowej deforestacji, kolonizacji oraz inwazji hodowców koki. Zdaniem prezesa CIDOB, Adolfo Chaveza będzie to początek końca kultury i bezpieczeństwa rdzennych mieszkańców z obszaru TIPNIS. Jak zauważa emerytowany prezes Towarzystwa Inżynieryjnego, Gonzalo Maldonaldo, konstrukcja drugiego odcinka planowanej drogi, doprowadziłaby do otwarcia tej części boliwijskiej Amazonii na poszukiwania ropy naftowej i innych surowców naturalnych. [11]

W środę 19 października 2011 roku, Indianie z Parku Narodowego Isiboro-Secure (TIPNIS) w towarzystwie ruchów społecznych i autochtonicznych, po 65 dniach marszu dotarli do stolicy Boliwii La Paz.

Już w piątek (21.10), dwa dni po przybyciu marszu do La Paz, Evo Morales zapowiedział wycofanie z budowy drogi przez park TIPNIS. Wszystko to w momencie gdy 100 protestujących rozbiło obóz pod pałacem prezydenckim. Kwitując swoją decyzję, po wielu miesiącach nacisków i pomówień pod adresem maszerujących, Morales powiedział: „A więc sprawa jest rozwiązana”.

Przedstawicieli Indian z TIPNIS, Fernando Vargas, przyjął z ostrożnością obwieszczenie Moralesa: „To dobry sygnał, ale musimy porozmawiać z prezydentem i przeanalizować kilka tematów”. Decyzja Moralesa nie oznacza całkowitego wycofania się z planów budowy drogi w boliwijskiej Amazonii, ale takiego jej wytyczenia, aby ominęła obszar parku TIPNIS. Podkreślając status quo terytorium, Prezydent Boliwii zarzekł się przy tym, że inne projekty rozwojowe także będą prowadzone poza obszarem parku TIPNIS.

Wcześniej, Evo Morales, sam pochodzący z ludu Aymara, przez długi czas występował pod sztandarem ochrony środowiska i praw rdzennych mieszkańców, organizując nawet w La Paz Alternatywny Szczyt Ziemi w 2010 roku. Jego bezkompromisowe stanowisko i postawa wobec Indian z TIPNIS, wraz z represjami z 25 września, znacznie podważyły jego wcześniejsze deklaracje. Co więcej, pomimo ustępstw względem Indian z TIPNIS i zapisów w boliwijskiej konstytucji, które sam podpisał, Morales nadal wykazuje antagonistyczne nastawienie wobec prawa konsultacji z rdzenną ludnością. W czwartek 20 października, podczas konferencji zorganizowanej przez koncerny naftowe, boliwijski prezydent powiedział, że konsultacje z rdzenną ludnością są stratą czasu i pieniędzy. [12]

WOJNA SAMOCHODOWA

Prezydent Evo Morales uznaje, że prawo do samochodu jest prawem człowieka. Czyni to jednak w dość jednoznacznej sprawie, dotyczącej… masowych kradzieży aut z Chile. W prowincji Challapata w rejonie Oruro, graniczącej z Chile, można tanio kupić samochód terenowy… „pozyskany” z tego dość znienawidzonego przez Boliwijczyków kraju (m.in z powodu tzw. wojny o Pacyfik – 1879-1884, w wyniku której Chile odebrało Boliwii dostęp do Oceanu). Takie auta można w Boliwii legalnie zarejestrować! Chilijska prokuratura żąda od Boliwii zwrotu 1489 skradzionych samochodów, które zostały sprzedane za granicę, ale boliwijski urząd celny odpowiada, że odda tylko te auta, która nie zostały legalnie zarejestrowane (około 1400).

W czerwcu 2011 r. parlament Boliwii wydał kontrowersyjną decyzję o amnestii, dzięki której legalnie zarejestrowano wszystkie samochody terenowe, płacąc jedynie niewielki mandat. Nowi nabywcy aut mieli czas do września i skorzystali z nadarzającej się okazji: do urzędu wpłynęło 70 tys. wniosków o zalegalizowanie samochodów, w większości pochodzących z przemytu, a Skarb Państwa zarobił w ten sposób 134 miliony euro.

Takie rozwiązanie sprawy spotkało się z oburzeniem Chile oraz innych krajów graniczących z Boliwią, czyli Paragwaju, Argentyny, Peru i Brazylii. Ich władze na co dzień muszą mierzyć się z problemem kradzieży samochodów wysokiej klasy, trafiających na boliwijski czarny rynek, gdzie bardzo łatwo zaopatrzyć się w sfałszowane dokumenty. Innym rynkiem odbioru aut jest Paragwaj, gdzie kupowane są pojazdy z Brazylii i Argentyny.

Prezydent Boliwii, Evo Morales, wyraził zadowolenie z ogłoszonej amnestii, stwierdzając, że „każdy z nas ma prawo mieć swój samochód”, a samochody terenowe kupują „ubodzy ludzie”, chcący „poprawić swój status”. W świetle tej wypowiedzi na paradoks zakrawa fakt, że głównym rynkiem odbioru aut w kraju jest Santa Cruz, najbogatszy region Boliwii. Morales bronił prawa do masowej legalizacji tuż po dymisji szefa policji, którego prasa przyłapała na prowadzeniu skradzionego samochodu terenowego.

W czasie, kiedy w Boliwii ogłoszono amnestię, chilijska telewizja publiczna wyemitowała reportaż ukazujący bezkarność gangów kradnących auta i fałszujących tablice rejestracyjne, by następnie sprzedać samochody w regionie Challapata. Ta mała gmina położona w Andach, blisko granicy, jest ważnym odbiorcą chilijskich samochodów terenowych, gdzie za 7000 euro można kupić BMW z otwieranym dachem. Autorzy programu informowali, że w Chile giną cztery samochody na godzinę (nie wszystkie trafiają do Boliwii) i że gangi mają zwyczaj wymieniać auta na kokainę.

Podczas gdy boliwijski rząd zapewnia, że wzmocnił kontrole na granicy w celu walki z kontrabandą samochodów, sąsiednie kraje domagają się zwrotu około 8 tys. pojazdów. [13]

PIEKŁO POTOSI

Fot. Eduardo Manchón – Miners en Potosi – Górnicy w Potosi, internet

W latach 1545 i 1558 odkryto żyzne kopalnie srebra Potosi w Boliwii działające do dziś, i także te z Zacatecas i Guanajuato w Meksyku; proces amalgamowania rtęci pozwolił na wykorzystanie niższej jakości srebra, rozpoczął się w tym samym czasie, a „gorączka srebra” szybki przyćmiła „gorączkę złota”. W połowie XVII wieku srebro pokrywało ponad 99 procent eksportu minerałów „Hiszpańskiej Ameryki”.

Szacunkowe dane podają, że od XV wieku w kopalniach srebra w Potosi zginęło… kilkanaście  milionów ludzi. Pierwszymi robotnikami byli tu niewolnicy indiańscy, a potem afrykańscy. W Potosi nie ma ani prawa ani bhp. Oprzyrządowanie kopalni jest stare i zbutwiałe, brakuje profesjonalnego sprzętu i zabezpieczeń. Wybuchy dynamitu zasypują chodniki i… górników. Rocznie z powodou eksplozji i osunięć ziemi ginie tu około 30 osób. Górnicy Potosi nie mają związków zawodowych, które zapewniałyby im ciepłe posiłki i talony na lodówki. Pracują na własną rękę, organizują własny sprzęt, materiały wybuchowe kupują na bazarze lub w sklepie obok kopalni. Ich zarobek stanowi to, co uda się wydobyć, pomniejszony o opłaty wnoszone na rzecz właściciela kopalni, podatki, składki, wynajem maszyn od kopalni. Ale w Cerro de Potosí nie ma już srebra, ani złota, zostało tylko trochę cynku i cyny. Średni wiek górnika w Potosi to 40 lat. Żyją, pracują i umierają w piekle, na własnej ziemi i ziemi swoich przodków, W Boliwii.

Świeżo upieczony górnik, często jeszcze 14- lub 15-letni chłopiec przez pierwszy rok pracuje jako pomocnik. W zamian otrzymuje małe wynagrodzenie, lecz oddaje wszystkie znaleziska swojemu mistrzowi. W drugim roku oddaje 50% kopaliny, a zysk ze sprzedaży pozostałej połowy ląduje w jego kieszeni. W trzecim roku, z reguły, zdobywający doświadczenie górnik dokonuje kilku inwestycji, nabywa niezbędny sprzęt, dynamit, mistrzowi oddaje już tylko 15%, a zdecydowana większość tworzy jego zysk. Górnicy z czteroletnim doświadczeniem pracują w pełni na własny rachunek, wówczas średnie zarobki kształtują się na poziomie 3000 Bs, czyli około 350 euro. [14]

SŁUŻBA ZDROWIA?

W drodze powrotnej siostra Marysia, która w Boliwii mieszka od 15 lat, opowiadała wiele szokujących faktów.  Siostra Marysia pracowała 8 lat jako pielęgniarka i wie dużo na temat fatalnego stanu służby zdrowia w Boliwii. Mówiła, że za czasów prezydencji poprzednika Evo Moralesa, amerykańskie firmy w zamian za surowce, przekazywały Boliwii ogromne ilości środków antykoncepcyjnych. Przychodniom przekazywano informacje, że dziewczynki muszą być szczepione na tężec, a w rzeczywistości podawano im zastrzyki sterylizujące. Były także przypadki eksperymentów z różnego rodzaju szczepionkami, które podawano w za dużych dawkach, i zamiast bronić wywoływały daną chorobę. W boliwijskich szpitalach dochodzi także do sterylizacji kobiet po porodzie bez ich wiedzy. Kiedy lekarz ma dokumentację 10 takich zabiegów, może wyjechać na specjalizację np. do Argentyny. [15]

* * *

Stany Zjednoczone nie cierpią z powodu problemu wyżu demograficznego, ale martwią się, jak nikt inny, jak upowszechniać i egzekwować planowanie rodziny. Nie tylko rząd, ale także Rockefeller i Fundacja Forda cierpią koszmary z powodu milionów dzieci, które mnożą się jak szarańcza na horyzoncie Trzeciego Świata. Platon i Arystoteles poruszali tę kwestię przed Malthusem i McNamarą; Jednak w naszych czasach, cała ta powszechna ofensywa pełni ściśle określoną rolę: ma uzasadnić bardzo nierówny podział dochodów między krajami i klasami społecznymi, ma przekonać biednych, że ubóstwo jest wynikiem posiadania zbyt dużej liczby dzieci i położyć tamę zaawansowanej furii mas w ruchach i buntach. Wewnątrzmaciczne urządzenia konkurują z bombami i odłamkami w Azji Południowo-Wschodniej, używanymi w celu powstrzymania wzrostu ludności Wietnamu. W Ameryce Łacińskiej jest to bardziej higieniczne i skuteczne – zabijać partyzantów w łonach, niż w górach lub na ulicach. Różne północnoamerykańskie misje wysterylizowały tysiące kobiet w Amazonii, choć jest to najbardziej pustynna strefa zamieszkania na planecie. W większości krajów Ameryki Łacińskiej, ludzi się nie oszczędza: nie. Brazylia ma 38 razy mniej mieszkańców na kilometr kwadratowy niż Belgia, Paragwaj – 49 razy mniej niż Anglia, Peru – 32 razy mniej niż Japonia. Haiti i El Salvador, latynoamerykańskie ludzkie mrowiska, mają gęstość zaludnienia mniejszą niż Włochy. Preteksty obrażają inteligencję: prawdziwe intencje zapalają oburzenie. W końcu więcej niż połowa terytoriów Argentyny, Boliwii, Brazylii, Chile, Ekwadoru, Paragwaju i Wenezueli jest nie zamieszkana! Żadna ludność Ameryki Łacińskiej nie wyrasta wolniej niż w Urugwaju, kraju starych, a jednak żaden inny naród nie został tak ukarany, w ostatnich latach, w wyniku kryzysu, który wydaje się przekraczać ostatni krąg piekła. Urugwaj jest pusty, a jego żyzne prerie mogłyby wyżywić populację nieskończenie większą niż ta, która dzisiaj cierpi na swojej ziemi tak dojmującą nędzę. [16]

KOKA

Koka zabija głód, pozwala zapomnieć o zmęczeniu i koi cierpienia, ułatwia mieszkańcom Boliwii i Peru przezwyciężać chorobę wysokościową. Jej właściwości znane były już 7 tys. lat temu. Zwyczaj żucia liści koki nazywa sie acullico i jest praktykowany od wieków przez rdzenną ludność regionu Andów. Zwinięty w kulkę liść umieszcza się między policzkiem a szczęką. Kokę żuje w Boliwii każdy i przez cały czas. KOKA TO NIE KOKAINA, ale niestety… koncentrat z liści służy do jej produkcji. Wymaga to bardzo dużych ilości roślinnego surowca (zawartość alkaloidów kokainy w koce waha się pomiędzy 0,5 i 1,0 procent). Po raz pierwszy kokaina została wyizolowana z koki dopiero w 1860 i była używana przez kraje Zachodu do produkcji leków i napojów do początku XX wieku. [17]

Picie napojów z liści koki i żucie świeżych liści jest religijnym zwyczajem rdzennej ludności zamieszkującej obszar Andów, datowanym na setki lat przed erą Inków (XV w.), kiedy państwo kontrolowało produkcję i dystrybucję koki, używanej w rytuałach oraz jako środek pobudzający, z którego korzystali głównie górnicy. Do wyprodukowania 1 kg kokainy potrzeba około 45 kg suszonych liści koki!

Jej legalna uprawa w Boliwii jest dość kontrowersyjna dla świata. Ruch cocaleros, hodowców koki, popiera Evo Moralesa, który zakazał niszczenia upraw koki, uznanej za „dobro narodowe Boliwii”, a jednocześnie podjął walkę z prawdziwymi handlarzami narkotyków. Nie jest to mile widziane przez USA, które w latach 80. rozpoczęły walkę z narkobiznesem w Ameryce Łacińskiej i wcześniej aktywnie działały na terenie Boliwii w celu zwalczenia upraw tej rośliny. Jako „spadkobierca prekolumbijskiej kultury” Morales wskazuje, że kokaina nie jest wymysłem Boliwijczyków i, że od setek lat służyła im w pracy i w obrzędach.

W latach 80. w okresie kryzysu gospodarczego, uprawa koki stanowiła często jedyne źródło dochodu w Boliwii dla wielu indiańskich rodzin. W tym czasie w regionach La Paz i Yungas uprawy te zostały zalegalizowane przez państwo (jako surowiec niezbędny przy produkcji coca-coli), ale w departamencie Chapare pozostały nie zarejestrowane. W połowie lat 80., znów z inicjatywy USA, rejon nielegalnej uprawy został zmilitaryzowany przez oddziały antynarkotykowe, które stosowały rozmaite represje wobec protestujących chłopów, chroniących swoje źródło dochodu. Taki stan rzeczy – ustawiczne łamanie praw człowieka i praw własności – trwał bardzo długo, co sprzyjało powstawaniu zbrojnej i politycznej opozycji, której wyrazicielem był MAS – Movimiento al Socialismo (Ruch na rzecz Socjalizmu). Kiedy w 1999 roku wprowadzono tzw. Plan Dignidad, jako nowy etap walki z narkohandlem, oraz prawo nr 1008, które dawało możliwości rozwiązań siłowych w Chapare, ludność miejscowa została automatycznie wyjęta spod prawa. Członkowie ruchu cocaleros byli już nie tylko rolnikami, ale też handlarzami narkotyków, a nawet terrorystami narkotykowymi, łączonymi z kolumbijską guerillą. [18]

Państwa andyjskie są największymi producentami kokainy na świecie. Boliwia jako trzeci na świecie producent narkotyków forsuje więc politykę „zero kokainy, ale nie zero koki”. W 2007 areał legalnych upraw koki, które może posiadać rolnik na własny użytek, został zwiększony z 12 tys. do 20 tys. hektarów. W kwietniu 2010 roku Evo Morales spotkał się z Władimirem Putinem, który w imieniu Rosji zgodził się pożyczyć Boliwii 100 mln dolarów na zakup helikopterów do walki z przemytnikami, w zamian za korzystne porozumienia dotyczące dostaw gazu! [19]

Podobno w Boliwii niemal każdy dom jest zaopatrzony w sprzęt do przetwarzania koki…

HANDEL LUDŹMI I PROSTYTUCJA

Niektórzy eksperci szacują, że każdego roku z Ameryki Łacińskiej do Stanów Zjednoczonych i Europy przywozi się 200.00/500.000 kobiet.

W Republice Dominikany prostytuuje się 50.000 kobiet, będąc do usług turystów seksualnych, którzy każdego roku przybywają do tego miejsca. [20] Według Międzynarodowej Organizacji ds. Migracji (IOM), prawie 70.000 Dominikanek jest zaangażowanych w przemysł seksualny za granicą. Większość z nich jest zmuszana do prostytucji przez przemytników imigrantów. Handlarze zwabiają kobiety fałszywymi obietnicami pracy i wywożą je nielegalnie do innych krajów takich jak Hiszpania, Holandia, Włochy, Niemcy, Szwajcaria, Argentyna i pobliskich krajów karaibskich. [21]

Oblicza się, że w Brazylii jest 100.000 dzieci, które mieszkają i pracują na ulicy, z których wiele jest  wykorzystywanych seksualnie. [22] Istnieje także handel: dziewczyny ze slumsów są wysyłane w odległe rejony górnicze, gdzie są wykorzystywane seksualnie przez górników. Każdego miesiąca w Meksyku prawie 100.000 dzieci i nastolatków trafia w sieci dziecięcej prostytucji, kierowanej przez mafię lub grupy przestępczości zorganizowanej. [23]

Szacuje się, że w Kolumbii każdego dnia sprzedawanych jest dziesięć kobiet i aktualnie zagranicą jest 500.000 kolumbijskich kobiet i dzieci ofiar wykorzystywania seksualnego i przymusowej pracy. Ponieważ sytuacja wewnętrzna pogarsza się, coraz więcej kobiet i dzieci zostaje wciągniętych w handel ludźmi, ponieważ próbują opuścić kraj w poszukiwaniu lepszych warunków życia. [24] Według ostatnich raportów medialnych, na Kostaryce, jedynie w mieście San Jose ( jeden z celów turystów seksualnych przyjeżdżających z Ameryki Północnej), [25] prostytuuje się 3.000 kobiet i dziewcząt.

W Wenezueli prostytucją zajmuje się ponad 40.000 dzieci. Około 24.000 dzieci jest przemycanych z Boliwii do północnego Chile, do Argentyny lub Brazylii.

GANGI,  NARKOTYKI i CLEFEROS

Szacuje się że w samym La Paz działa 850 gangów, choć oficjalne źrodła podają liczbę 250. Czym zajmują sie gangi w Boliwii? Tym samym, czym na całym świecie…

Cleferos – uzależnieni od kleju, to głównie młodociani, mieszkający na ulicy. Wąchacze kleju. Ich głównym zajęciem jest sprzedaż kleju, kradzieże, rozboje. Mogli znaleźć się na ulicy z powodu przemocy domowej i ucieczki z domu rodzinnego lub żyją tak, bo nie mają innego wyjścia.  Większość, jeśli nie wszyscy, przyszli na ulicę z sierocińców, gdzie przebywają zwykle do 14 roku życia, a po osiągnięciu tego wieku są zmuszani do opuszczenia placówek. Uzależnieni, bez wykształcenia, pomocy, pracy, rodziny… Pozostaje im więc ulica.  Cleferos biorą też marhuanę i kokainę, zależy na co mają pieniądze. W Cochabamba szacuje się ich liczbę na 1000, z czego podobno 600 to nieletni. Ludzie obawiają się ich, nierzadko zdarzają się sytuacje, kiedy tłum atakuje cleferos podejrzanych o dokonanie przestępstw. Dochodzi niemal do linczów, jak na tym zdjęciu z Cochabamba.

Chłopi prawie zlinczowali wąchaczy kleju oskarżonych o rzekome morderstwo
http://www.lostiempos.com/multimedia-galeria-detalle.php?id_galeria=100&base=2010#20

BOLIWIA

Boliwia to jeden kraj, ale to kraj w którym Wschód nie spotyka się z Zachodem. W wielkim uproszczeniu kraj podzielony przez politykę, konflikt interesów i geografię. Andyjski Zachód o surowym górskim klimacie osadzony jest w tradycji inkaskiej, jest indiański, biedny i lewicujący. Amazoński Wschód, przyklejony do Brazylii, jest tropikalny, bujny, bogaty, prawicowy i… Biały. Na zachodzie Indianie walczą o swoje prawa, a na bogatym w ropę i gaz Wschodzie kwitnie Santa Cruz, nazywane boliwijskim Miami. Boliwijczycy z zachodu to górale – colla (pogardliwie), a mieszkańcy Wschodu to camba – przyjaciele [26]. W Santa Cruz są drogie sklepy, dyskoteki, bary i rasizm. Czarne oczy i włosy nie są tam dobrze widziane, „miejsce” Indian jest w górach, a życie pisze również historie miejscowych Romeo i Julii, którym rodziny zabraniają wchodzić w związki z tymi „gorszymi” z Zachodu. Biali Boliwijczycy narzekają na nieróbstwo nie-białych i na to, że wyciągają tylko ręce po pieniądze, ci drudzy oskarżają pierwszych o swoją biedę i pogłębiającą się przepaść między skrajną nędzą a niewyobrżalnym bogactwem. Wschód i zachód żyją w innym krajobrazie, klimacie i tradycji. Na wschodzie króluje „Półksiężyc” – departamenty częściowo autonomiczne – Pando, Beni, Santa Cruz, Tarija, a zarazem bogaci prawicowi latyfundyści, na zachodzie zmęczone twarze górników z Potosi i Oruro…

BOLIWIA nie jest krainą moich marzeń, ale Boliwijczyków chciałabym mieć zawsze po swojej stronie. Walczą o swoje, a rządy muszą zmieniać decyzje, koncerny odpuszczają, korporacje dostają w tyłek. Gdyby tak mogło być w Polsce, choćby tylko przez jeden dzień.

W tekście wykorzystałam obszerne fragmenty z serwisu Borduna; informacje zaczerpnęłam także z wielu innych stron internetowych i blogów, do których zamieszczam linki w przypisach do tekstu. Dzięki mądrym ludziom, którzy pisali o sytuacji w Boliwii, miałam możliwość zebrania wszystkich tych informacji. Z racji zainteresowań wplotłam również do tekstu swoje refleksje i przemyślenia dotyczące sytuacji w tym kraju. Nie uzurpuję sobie pierwszeństwa do prawdy, chciałabym tylko, by zza kolorowych wakacyjnych zdjęć wyłoniła się odrobina rzeczywistości i aby Boliwia przestała być utożsamiana z jedynym miejscem na Ziemi, dokąd można uciec od cywilizacji i gdzie można żyć w rajskich warunkach. 

Serdeczne podziękowania dla wszystkich, dzięki którym mogłam napisać tek tekst. Inspiracją były teksty:

Mehualiztli z Ixachitlan, Dawida Słupika, Macieja Wiśniewskiego, Adolfo Gilly, Anety Popiel i Michała Brauna, Eduardo Galeano, Karoliny Walęcik, Natalii Janowskiej, Donny M. Hughes, Eleny Azoli i Diego Cevallosa, Oli Plewki-Szmigiel i wielu innych, do których nazwisk nie dotarłam, za co serdecznie przepraszam.

Przypisy

 [1] 25.10.2012 Prezydent Evo Morales wcielił w życie akt prawny o nazwie Prawo Matki Ziemi oraz Integralny Rozwój dla Dobrego Życia. Zakłada on całkowity zakaz importu, obrotu i uprawy GMO na terenie całego kraju.

[2] http://ixachitlan.pl/kategorie/nazewnictwo

[3] http://amazonicas.wordpress.com/2012/05/28/o-wyniszczeniu-2000-indian-waimiri-atroari/

http://amazonicas.wordpress.com/2012/11/06/bilans-przemocy-i-przesiedlen-w-kolumbii/

[4] http://amazonicas.wordpress.com/2012/01/30/770/

[5] http://amazonicas.wordpress.com/2011/12/05/dominikana-bez-ludnosci-tubylczej/

[6] Dawid Słupik, Ewolucja sytuacji wewnętrznej i zewnętrznej Boliwii 1952–2009 w: Studenckie Zeszyty Naukowe Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach, SZKICE O PAŃSTWIE I POLITYCE, TOM II, UNIWERSYTET ŚLĄSKI, KATOWICE 2012, s. 135-136

[7] Za: Maciej Wiśniewski http://monde-diplomatique.pl/LMD32/index.php?id=10

[8] Adolfo Gilly, „Racismo, dominación y revolución en Bolivia”, [w:] La Jornada, 23 września 2008.

[9]http://amazonicas.wordpress.com/2011/06/02/indianie-boliwijskiej-amazonii-zagrozeni-projektem-infrastrukturalnym/

[10] http://amazonicas.wordpress.com/2011/11/15/podwojny-jezyk-banku-swiatowego/

[11] http://amazonicas.wordpress.com/2011/09/30/policja-brutalnie-rozbila-marsz-indian-w-obronie-tipnis/

[12] http://amazonicas.wordpress.com/2011/10/29/budowa-drogi-przez-tipnis-anulowana/

[13] http://wiadomosci.onet.pl/kiosk/swiat/wojna-samochodowa,1,5026393,wiadomosc.html

[14] http://www.questformore.com/Ludzie/Praca-w-piekle

[15] Za: Aneta Popiel i Michał Braun http://boliwia.redblog.echodnia.eu/2008/12/26/198/

[16] Eduardo Galeano, Otwarte żyły Ameryki Łacińskiej, Wstęp: sto dwadzieścia milionów dzieci w centrum burzy, s. 9

[17] Za: Karolina Walęcik http://www.krytykapolityczna.pl/node/10156/feed-items

[18] Za Natalia Janowska:

http://www.touch.uni.lodz.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=94&Itemid=105

[19] http://www.americalatina.republika.pl/konflikty.html

[20] The Protection Project, 2002 Human Rights Report.

[21] „Trafficking In Women from the Dominian republic for Sexual Exploitation”, International Organization for Migration, June 1996, also „DOMINIAN REPUBLIC PROSTITUTION IOM denounces forced prostitution od  Dominian women”, EFE News Sernice, 24th September 2002.

[22] Donna M. Hughes, Factbook on Globar Sexual Exploitation.

[23] Elena Azola and Diego Cevallos, „Sterole At Age 12, AIDS At 14”, IPS, 10 February 1998

[24] „New IOM Figurek on the Globar Scale of Trafficking”, Trafficking In Migrants – Quarterly Bulletin, April 2001 24 (http://www.iom.int//DOCUMENTS/PUBLICATION /EN/tm_23.pdf, 30.07.02).

[25] The Protection Project, 2002 Human Rights Report

[26] Za: Ola Plewka-Szmigiel: http://latinoamerica.pl/chiquitania-nieznana-twarz-boliwii/ – forma używana w czasach kolonialnych w Brazylii na określenie czarnych niewolników z Angoli.

8 listopada, 2012

Wielki biznes – mali Indianie

Reblogged: http://www.facebook.com/Neurokultura

Trwają prace nad trzecią co do wielkości zaporą na świecie. Brazylijska Belo Monte to jednocześnie potężna hydroelektrownia. Gdy w grę wchodzą gigantyczne pieniądze, nikt nie będzie przejmował się mieszkańcami terenów, na których konstrukcja powstaje. Projekt ten jest równoznaczny z zalaniem 400 000 akrów terenu Puszczy Amazońskiej i pozbawieniem domów rdzennej ludności – plemienia Kayapo.

Walczymy o nasz naród, nasze ziemie, nasze lasy, nasze rzeki, nasze dzieci i chwałę naszych przodków. Walczymy również o przyszłość świata, bo wiemy, że lasy te są potrzebne ludności tubylczej, jak i społeczeństwu Brazylii i całego świata. Tamy oznaczają zniszczenie naszego narodu – mówi wódz Raoni.

Wysiedlenia ludności amazońskiej z terenów, które mają zostać zalane w wyniku budowy zapory Belo Monte.

Może jeszcze nie jest za późno. Poniżej znajdziecie link do polskiej strony, na której znajduje się petycja do brazylijskiego rządu.

http://www.raoni.com/podpis-petycji-przeciw-belo-monte.php