Posts tagged ‘handel’

3 kwietnia, 2013

„Nie ma zmiłuj”

Ten post skasowano z WordPressa. Nie został po nim żaden ślad, nawet w koszu, nie znajdował się nawet na liście wpisów jako nieopublikowany. NIKT nie podał mi żadnych powodów dla których mój post usunięto, a uważam, że NIE było takich powodów. Post NIE zawiera żadnych nazw, nikogo nie obraża, jest zbiorem obserwacji i wniosków własnych. Być może więc prawdziwych.

11

CO ŁYKASZ NA ŚNIADANIE?

Atrakcyjny, Doskonały, Ekskluzywny, Elegancki, Elitarny, Egzotyczny, Fantastyczny, Kreatywny, Spektakularny, Wymagający, Wytworny, Wyrafinowany… Uważajcie na te słowa, one nic nie znaczą. Są wykorzystywane w reklamach w celu manipulowania świadomością nabywców. Ostatnio na topie jest też słówko „mega” łączone z innym dowolnym wyrazem.

Słowa te mają za zadanie sprawić, żebyśmy uwierzyli, że jesteśmy właśnie tacy, bez względu na to, jak daleko rzeczywistość odbiega od kreowanego wizerunku. Słów można by wymienić znacznie więcej, tych już wytartych i nowych, które za chwilę się pojawią, kiedy „Ktoś” uzna, że „Coś” jest „Jakieś” i tak długo będzie wbijał nam to o głowy, aż w końcu uwierzymy. Obowiązuje tylko jedna zasada – wszelka dowolność.

Przypomnijmy, że hasło „1000 kalorii” ma znaczenie zarówno pogrubiające jak i wyszczuplające, co zależy od kampanii, w której jest używane.

Nie zamierzam wymieniać tryliardów sloganów, a nazw wiodących mega-manipulantów nie mogę, groziłyby mi za to poważne sankcje. Ograniczę się więc tylko do luźnych uwag na temat, z którym musimy radzić sobie każdego dnia w sklepach, przed tv, włączając radio czy internet lub otwierając w dowolnym miejscu gazetą…

Zalało nas szambo i… nie ma dokąd uciekać.

CENA WIARY

Człek myślący się wścieka, niemyślący łyka wszystko, jak najnowsze placebo na dziurę w skarpecie albo inną absurdalną właśniewymyślonąprzedchwiląchorobę i idzie dalej z dumie podniesionym czołem do bankomatu, banku, salonu telefonii, albo skór, instytutu paznokcia, wizażu, agencji towarzyskiej albo leasingowej, hipermarketu, innego dowolnego miejsca… Są przecież miejsca, do których człek nawet myślący iść musi, jak praca czy toaleta, ale są i takie, do których, wydaje mu się, chce iść. Nic bardziej mylnego.  Jego „chcę” jest zaprogramowane w najdrobniejszych szczegółach i realizowane z godną podziwu starannością. Jeden z ‘genialnych’ programów to GALERIA. I nie mam na myśli tej, w której prezentowana jest sztuka.

2

Wczoraj usłyszałam od znajomego: – A, wiesz… życie towarzyskie przeniosło się do galerii. Przesłuchujemy płyty, kupujemy książki, buty, ubrania, żywność, potem czas na ciastko, lody i kawę w towarzystwie napotkanych czy umówionych znajomych. Na luzie, kiedy siaty tkwią już w bagażniku, oddajemy się usatysfakcjonowani życiu towarzyskiemu, bo przecież ‘jesteśmy tego warci’. Zanim się zorientujemy, jest 20.30. Wracamy więc do domu, który zaczyna być powoli niepotrzebny i z którego uciekamy do „ludzi”, z nabożeństwem rozpakowujemy zakupy, które miały nas uszczęśliwić… Realizujemy program z przytupem. Auta kupujemy, kredyty bierzemy, płacimy za metki. – To X, to Y, a to Z! – znajomy dumnie wymienia nazwy firm, zachwalając spodnie, buty i kapelusz co najmniej pięciokrotnie droższe niż ich realna wartość. Słucham i uszom nie wierzę. Wmontowany w program wykonał normę, ale po tygodniu psioczy nieprogramowo, że buty się rozlazły, spodnie obszarpały, a kapelusz odkształcił…

Nikomu nie przemknie przez myśl zabawa słowem i pewne narzucające się skojarzenie, że kiedyś istnieli przecież galernicy. Och, przepraszam, dziś mamy galerianki i galernik nie pochodzi wcale od galerii… Wiem, wiem, niemniej zaskakująca zbieżność każe mi się przynajmniej uśmiechnąć. Dzikie tłumy „obsługujące” molocha w pełnej krasie i blasku tysięcy świateł na każdym poziomie, naprawdę przywodzą na myśl niewolników u wioseł na tych starożytnych statkach…

ŻÓŁTY, NIEBIESKI, CZERWONY…

– Płaszczyk z przeceny tylko za 1000 !!! –  trąbi od progu koleżanka i prezentuje się przed lustrem, obracając w prawo i lewo. Uhhh… I cóż… Szczęśliwsza? Ładniejsza? Mądrzejsza? Bogatsza albo bardziej kocha czy jest kochana? Nic z tych rzeczy. W płaszczyku z przeceny (poprzednio 1600) jest dokładnie taka sama jak… bez niego. Możliwości osiągnięcia lepszego samopoczucia jest miriady (co najmniej), ale rzadko kto pochyla się nad refleksją, że wybór to iluzja. Mój wywód filozoficzny koleżanka kwituje: – No tak, wiem, ale przecież nie mamy na to wpływu. Więc znowu usiłuję kopać się z koniem? Nie, nie usiłuję, nie kopię się, po prostu widzę to, czego inni albo nie widzą albo wiedzieć nie chcą. Jak to nie mam wyboru? Mam! Mogę TO ukrócić, wyłączyć, olać, chrzanić. Pieprzyć TO! – Nie… Nie tędy droga – peroruje koleżanka. Trzeba korzystać, brać, kupować, wymieniać, wstawiać nowe, tapicerować, przestawiać, dbać. O co? Na pewno nie o rozwój, nie o wiedzę czy naukę języków, realizację celów… Trzeba dbać o mieszkanie, wygląd, paznokcie, włosy, o siebie! Czy aby na pewno?

Jak to się stało, że pustota zastąpiła człowieka i nikt tego nie zauważa? Upośledzenie postrzegania nie jest spowodowane chorobą psychiczną, na którą jednocześnie zapadło całe społeczeństwo. Jego przyczyna tkwi w przystosowaniu się jednostki do społeczeństwa kształtowanego współcześnie jako jednolita docelowa grupa odbiorców. Jeśli jedna osoba zostanie zmanipulowana, prawdopodobne, że ktoś do niej dołączy. Rozprzestrzenienie się wirusa programu jest tylko kwestią czasu. Można oczywiście liczyć na to, że świadoma część się nie ugnie i nie podda, a inna część świadomość zyska. Pociecha to jednak marna, trudno bowiem stawiać płonące barykady przed… galeriami.

Niemniej trzeba sobie powiedzieć jasno i zapamiętać: mamy tylko trzy kolory: żółty, niebieski i czerwony. Z nich powstają inne barwy i tego nikt nie przeskoczy, a jeśli ktokolwiek stara się nam wmówić, że jest inaczej, możemy z góry założyć że nami manipuluje. Powinniśmy założyć. Musimy.

SIDŁA

„Poligon marketingu zła” wykorzystuje do swoich celów autorytety i idoli, którym z reguły ufamy, jak własnej matce. Oni zaś przekonani mamoną, zawierają lukratywne kontrakty. Gaża wpływa na konto, a autorytet czy idol serwuje nam w spocie reklamowym cokolwiek, bez zastanawiania się na tym, że może sprzedaje najgorszy bubel. Jak pewien znany aktor i bardzo znana aktorka, którzy wciskają ludności ‘produkty finansowe’. A ludność potulnie grzeje do reklamowanych firm i „kupuje”, choć są i tacy, którym od widoku pracujących artystów robi się mdło. Czy ktoś jeszcze komuś tu wierzy? Że zapach gwiazdy zrobi z ciebie gwiazdę, albo że ten kredyt jest leszy niż inny? Nie ma dobrych kredytów! Zawsze wygrywają bank i kasyno, i nie ma nic za darmo, a słynne perfumy powstają dzisiaj z… gówna (do sprawdzenia w internecie). Luksus jest przywilejem mniejszości. Im wcześniej nastąpi przebudzenie, tym lepiej, gorzej kiedy nie następuje. Skołowani i usidleni, gorączkowo poszukując jakiegoś punktu oparcia, jesteśmy naprawdę łatwą zdobyczą. Oprawcy czekają na nas przy swoich wnykach, wpadamy w ich sidła słabi, odarci z godności z poczuciem winy i jednym tylko pragnieniem: uwolnić się! Pomoc nadchodzi w postaci… nowej, lepszej oferty. Uhfff, co za ulga.

POLOWANIE NA… MUCHY

Odhumanizowany marketing, dla którego jesteśmy poligonem doświadczalnym, trenuje na nas działanie archetypów, słów, obrazów, odwołuje się do świadomości czy nieświadomości zbiorowej i jednostkowej, emocji, seksu, miłości, ciepła rodzinnego. HUMANIZUJE, sprzedając coraz to nowe potrzeby, których… nie potrzebujemy. W reklamach jest wyłożony sens życia: weź kredyt i zbuduj dom, kup samochód, posmaruj sobie cokolwiek naszym produktem, jedź na wakacje… itp. Będziesz wspaniały, piękny, szczęśliwy. Z reklamy nigdy nie schodzi uśmiech. Cokolwiek ona reklamuje, ma być uśmiechnięta, nieść pozytywne przesłanie i nade wszytko sprzedać. Uśmiech stał się więc we współczesnym świecie najbardziej kluczowym produktem i jednocześnie elementem najohydniejszej manipulacji.

W pewnym programie marketingowym znanym w Polsce od wczesnych lat dziewięćdziesiątych, jedną z głównych zasad było: „Daj coś miłego na powitanie”. Znająca tę regułę pewna panienka zmierzyła mnie kiedyś uważnie i wyrecytowała z uśmiechem: – Masz ładne rajstopy. Nie wiedziałam, czy wybuchnąć śmiechem, czy zbesztać ją za idiotyzm, czy raczej powiedzieć, że znam tę zasadę. Nie zrobiłam nic. Szkoda. Proszę zwrócić uwagę, że „miłego” w tym kontekście = „dobrego”. Zarówno uśmiech, jak i „miłe”, i „dobre” zostały więc wykorzystane do manipulacji. Dzisiaj wytarte i sprane brzmią tak samo fałszywie jak tandetnie. Ale my na to jak na lato. Jak muchy do lepu, albo pszczoły do miodu. Kupieni.

Wszelkie działania marketingowe w każdej dziedzinie zmierzają, mówiąc metaforycznie, do sprzedania nam bomby w kolorowym złotku i sprawienia, żeby wyglądała jak bombka na choinkę. Wtedy nikt się nie przyczepi, a jak dodamy do bombki np. dłonie dorosłego i dziecka, to już naprawdę będzie cacy. Taka ckliwa misja zawsze spełni swoją rolę. Kupimy.

3

ŻADNYCH OGRANICZEŃ

Poziom techniczny urządzeń wykorzystywanych do tworzenia reklam jest dzisiaj naprawdę wysoki i daje niemal nieograniczone możliwości. Modelki są retuszowane nie tylko przy pomocy starego przyjaciela photoshopa na zdjęciach w magazynach, ale także w ruchu na videoclipach. Pewnego razu oniemiałam. Na przykładzie teledysku dość dziobatego rapera pokazany był krok po kroku retusz i przeobrażenie tegoż w gładkoskórego seksownego macho, a średnio apetycznej tancerki w tle w urzekającą laskę z płaskim brzuchem. Reklama kosztuje dużo, ale dlatego, że potrawę przyrządza się z najlepszych składników, które jednak w efekcie szkodzą. Studia reklamowe posiadają sprzęt i ludzi najwyżej jakości… technicznej. Klient dostanie więc wszystko, czego chce, a element docelowy łyknie każdą złotą rybkę jak młody pelikan. I nieważne, że odbije mu się plastikiem.

Zawsze jest niestandarowo i niepowtarzalnie. Krem, zegarek, samochód, perfumy, patelnia. Bez znaczenia. I już nie wystarczają tylko polskie słowa. Anglosaski żargon wkręca się w nasze mózgi jak trepan. Nie ma kup, sprzedaj, promocja, są za to dobry deal, sales manager, unisex, friendly… Za chwilę trzeba będzie stworzyć słownik dla poprzedniej generacji, żeby zrozumiała reklamową hipernowomowę, którą ma przymusowo na wizji i fonii średnio co kwadrans.

STRATEGIA

A na szczycie tej piramidy stoją korporacje i koncerny, nierzadko balansujące na granicy… Nikt jednak się tym nie przejmuje. Są olbrzymami darzonymi szacunkiem i zaufaniem. Nie szkodzi, że wręczają zatrudnianym śmieciowe umowy, albo w ogóle nie płacą, albo płacą najniższą krajową, nieważne, że uprawiają najbardziej dochodowy sport ekstremalny – współczesne niewolnictwo i nie tylko w krajach trzeciego świata. Muszą być przecież warci swojej ceny, skoro stworzyli coś tak niezwykłego jak Religia Rynku.

Czy wiecie, jak wygląda barokowe jabłuszko? To symbol przepychu. Z wierzchu lśniące, kolorowe i przebogate, aż ślinka cieknie. Kiedy jednak dobrze się przyjrzeć, można zauważyć ledwie dostrzegalną plamkę. Po rozkrojeniu okazuje się, że w sczerniałym i wyżartym wnętrzu panuje zgnilizna, a jabłuszko toczy obrzydliwa zaraza.

Żeby nam wcisnąć barokowe jabłuszko, zastępy pracowników różnych szczebli harują w strukturach gigantów od świtu do nocy w pocie czoła. Realna cena produktu jest zwykle bardzo niska, ale za to opakowanie kosztowne. Cena marki to lunche i branche, służbowe kolacje, telefony, samochody, mieszkania, szkolenia na rajskich wyspach, prywatne śmigłowce, jachty, wynajmy biur, łapówki, pensje zarządów, dyrektorów, wykonawców… Odbiorca przekonuje się o tym, kiedy rozkroi barokowe jabłuszko, ale wtedy jest już za późno. Strona, której udało się produkt sprzedać, świętuje sukces podczas drogiej kolacji, a nabywca boryka się z rozczarowaniem i sfrustrowany przeklina własną naiwność. Czy idzie po rozum do głowy? Nie. Po wielokroć powtarza swój błąd, obdarzając zaufaniem kolejnych speców od manipulacji. Jest omotany i otumaniony, a na dodatek obwinia siebie za brak ostrożności. Ale tak właśnie miało być. To strategia.

NIE MA ZMIŁUJ

Na końcu wszystkich marketingowych dokumentów, drobnym drukiem, dowolną czcionką o rozmiarze między 4 a 6 pkt., umieszcza się disclaimer. O, przepraszam – zapis, którego nikt nie czyta i którego celem jest wyłączenie przez autora części lub całości odpowiedzialności cywilnoprawnej związanej z korzystaniem ze świadczonych przez niego usług. Czyli inskrypcja o niebraniu odpowiedzialności za konsekwencje „decyzji” klienta.

Przykład: „Promocja dotyczy kompletnych wniosków o kredyt xxx złożonych w oddziałach Banku XXX w terminie do xxx. Szczegółowe informacje znajdują się w Regulaminie naszej Promocji dostępnym w oddziałach Banku XXX i na http://www.xxx.pl. Niniejszy materiał ma charakter wyłącznie reklamowy i informacyjny oraz nie stanowi oferty w rozumieniu Ustawy z dnia 23 kwietnia 1964 r. Kodeks cywilny.

Czy ktoś ma jeszcze jakieś pytania?

Nie ma zmiłuj. I żadnych pretensji.