Iron Lady, czyli w obronie Brytanii

Polecam i nie polecam, czyli ambiwalencja. Ale nie do końca. „Żelazna Dama” to film, na który czekałam. Z dwóch powodów – Meryl Streep, która jest świetną aktorką i Margaret Thatcher, o której chciałam dowiedzieć się czegoś, czego nie wiem.

Fot. Internet

Utwór Phyllidy LLoyd nie spełnił moich oczekiwań. Gra Streep jest znakomita, zbyt znakomita, perfekcyjna. Czy to moze być zarzut? I tak i nie, bo nie wyobrażam sobie, by tę rolę ktokolwiek mógł zagrac źle. Taka opcja nie wchodziłaby w rachubę. Nigdy. Lloyd jest uznawana za znakomitą reżyserkę, ale. Dziwi w tym kontekście, że taka znakomitość urodzona w 1957 dokonała dopiero dwóch filmowych realizacji i to miernych. Dla sprawiedliwości trzeba wziąć pod uwagę lata pracy poświęcone teatrowi.  Media ją uwielbiają i wynoszą na piedestał, a mnie się wydaje, że jest średnia i cały ten szum to praca nad wizerunkiem Margaret Thatcher  i United Kingdom.

W filmie więc na którymś tam planie widzimy, co działo się w kraju i na ulicach podczas 11-letnich rządów pani T., ale to jakiś margines, a na pierwszym planie jest Premier Margaret ze swoją ludzką twarzą. Obawiam się jednak, że prawda wyglądała zupełnie inaczej. Może tak, że córka sklepikarza z wiecznymi kompleksami starała się robić wszystko, by wejść do kart historii. Dawno już przeszły mi zachwyty nad postaciami polityków, bo czegokolwiek się dotkną, staje się porażką. W filmie Premier Margaret mówi: „Trudne decyzje mają to do siebie, że dziś cię za nie nienawidzą, ale dziękują za nie przez pokolenia.” Szczerze watpię. Według mnie miała dwie obsesje: naród i przywództwo. Z tym, że ta pierwsza była tylko imaginacją. Z filmu wyłania się według mojej opinii obraz zakłamany. Słowa przemówienia po wygraniu wyborów, skonfrontowane z późniejszą działalnością brzmią równie fałszywie: „Chciałabym tylko powiedzieć, że bardzo poważnie traktuję zaufanie, jakim obdarzył mnie naród. I każdego dnia będę ciężko pracować, by udowodnić, że na nie zasłużyłam. Chciałabym podzielić się z państwem modlitwą św. Franciszka z Asyżu: „Tam, gdzie niezgoda, pozwól mi siać zrozumienie. Gdzie niesprawiedliwość – prawdę, gdzie zwątpienie – wiarę, gdzie rozpacz – nadzieję”. Mnie najwyraźniej utkwiła  w pamięci scena, kiedy Premier Margaret  wypowiada kwestię: „Zatopcie go”.

Fot. Internet

Może więc zamiast nakładać na jej twarz szminkę człwieczeństwa, lepiej byłoby przyznać, że była autorytarną egoistką, ogarniętą obsesją władzy i budowania iluzorycznej potęgi Brytanii, z której w rzeczywistości pomogła stworzyć państwo policyjne.  Taki film byłby prawdziwy. Wszyscy wiedzą, że MT miała na rękach krew, więc zachwyty są tu raczej nie na miejscu. Zastanawia mnie tylko przyczyna jego powstania właśnie teraz. To, że film jest zagrywką maketingową, widać jak na dłoni. Pozostaje tylko pytanie, komu i do czego to potrzebne. Ale o tym, śledząc uważnie wydarzenia na Wyspach,  pewnie niedługo się dowiemy, wszak Big Ben niebawem zacznie odliczać czas XXX IO w Londynie. Do lipca zostało niewiele czasu. Kto wie, jakie słowa „w obronie” Brytani usłyszymy wtedy…

—————————–

Co myślą inni

Dodaj komentarz